_________________________________________________________________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
1) Na początku przyznaję - wstyd mi, że tak długo mi zeszło z tym rozdziałem, ale jak to mówią: ciężko jest lekko żyć ;)
2) Tak czy siak dzięki za wyświetlenia, których cały czas jest trochę, choć od takiego czasu nie ma na co tutaj patrzeć - obiecuję w tej materii poprawę.
3) I dzięki za ilość komentarzy, która uległa lekkiej poprawie. Fajnie, że ktoś zauważa czyjąś pracę - nie mówię tu tylko o pochwałach. Zupełnie inaczej się czuję, gdy wiem, że to nie idzie na marne i ktoś rzeczywiście uśmiecha się czy ma jakiekolwiek inne wrażenia zmysłowe podczas czytania tego opowiadania.
4) Jeśli jest jakaś zbłąkana duszyczka, która czyta, a nie składa się jej na komentarz to bardzo proszę - niech przemówi :)
5) Jeszcze raz przypominam o zakładce "Oni" - zajrzyjcie ;)
6) To tyle przynudzania. Na koniec wysyłam pozdrowienia do pewnej pani zza ściany, bo ona mnie w swoim odautorskim także błogosławi :*
_________________________________________________________________________
Obraziła się. Ten dziennikarz to jej facet. Nie ja. On. Pff, ale jestem
głupi. I tak nigdy nie miałem szans. Albo coś się stało. Nie. Wtedy dałaby
znać. Bo czemu nie? Może. Prawdopodobnie. No chyba, że…
- Andi? Halo!
- Co? – odkrzyknął mamie, która
wtargnęła do jego pokoju akurat, gdy siedział po turecku na łóżku i rozmyślał. Wiadomo
o czym – o niczym innym nie myślał. Chwilami, gdy przypominała mu się pierwsza
w jego życiu runda łóżkowego jujitsu dostawał gęsiej skórki i prawie się
uśmiechał. Jednak zaraz potem uzmysławiał sobie, że chyba ją przegrał.
„Wymeldowała się z dzisiaj razem z innym dziennikarzem.”
I ta baba powiedziała to z takim
spokojem! Jakby to było zupełnie normalne. Tak po prostu sobie spieprzyła.
Dzień jak co dzień.
- Słuchasz mnie czy nie?
- Nie. – odpowiedział zupełnie
szczerze, bo dopiero zorientował się, że mama dobre dwie minuty mówiła mu coś
nad głową. – Możesz powtórzyć?
- Co z tobą? Mówię do ciebie jak
do ściany. – westchnęła i pokiwała głową. – Zaraz przyjadą do nas ciocia i
wujek z Ingolstadt. Może z tej okazji wyszedłbyś ze swojej dziupli chociaż na
chwilę, co?
Popatrzył na nią i przewrócił
oczami. No jasne, znów prezentacja medalu i czułe poklepywania po plecach. Och
och, Andi taki zdolny, taki młody, taka chluba rodziny.
Ciocia. Przypomniał mu się żarcik, jaki upośledzeni koledzy zrobili
mu po meczu Bayernu jak próbował wcisnąć im, że Christina to jego ciotka. Czemu
tak nie mogło być zawsze? Nie mogła tak po prostu z nim być? Przecież wszystko
zdawało się iść w dobrym kierunku, bardzo dobrym. Nie rozumiał tego. Już lepiej
byłoby, gdyby prosto z mostu powiedziała mu, że ma go gdzieś. Odcierpiałby
swoje i wrócił do życia. Teraz rodzice zmusili go, żeby spędził w domu czas do
następnego konkursu i był to chyba najgorszy możliwy pomysł. Ale nie miał
serca, żeby tego nie zrobić. Cieszyli się tymi igrzyskami bardziej, niż on.
I przesiedział wieczór z wujkami
pobłyskując swoim olimpijskim złotkiem. Już jutro trening, potem kwalifikacje i
konkurs. Wiedział, że mu nie pójdzie. Zawsze to wyczuwał, aczkolwiek nie
działało to łagodząco na złość. Chociaż w tym przypadku całkowicie mu to
wisiało. Mógł być pierwszy albo ostatni. Albo w ogóle tam nie pojechać i też
byłoby fajnie.
Dlatego też wcale się nie
zdziwił, gdy spojrzał na tablicę wyników. Był
ostatni. I tym razem nawet Diethart nie spieprzył skoku razem z nim. Mało
go to wszystko obchodziło. Ale Severin wygrał, więc chłopaki wymyślili, że po
przyjeździe do Niemiec zamiast rozjechać się do domów zatrzymają się w Berlinie
i postawią mu piwo. Andiemu było to potrzebne jak zeszłoroczny śnieg, ale
sumienie nie pozwalało mu się wyłamać. Lubił Severina – dużo mu pomagał i był
pozytywną osobą – niech ma to swoje piwo.
* * *
- No i wtedy podchodzi do mnie i
mówi „to ty jesteś tym skoczkiem?” Mówię wam, jak się okręciłem za siebie z
półobrotu to z zaskoczenia prawie wywaliłem na nią płyn do naczyń. - Od pół
godziny Wank opowiadał historię swojego życia, czyli jak poznał jakąś laskę w
supermarkecie.
- No, no i co dalej? –
odpowiedzieli chórem prawie wszyscy.
- Poprosiła mnie o autograf.
- Na cyckach? – spytał
zainteresowany, acz mocno wstawiony Marinus.
- Na płatkach kukurydzianych.
Wszyscy jak jeden mąż ryknęli
śmiechem, tylko Welli i Freitag zrobili zmieszane miny. Richard po prostu był
zmierzły jak zwykle, a Andreas nie miał ochoty na słuchanie takich pierdół.
- No dobra, wzruszyłem się, a
jakiś morał tej opowieści? – Kraus dalej ciągnął temat.
- Jak zapakowałem zakupy do auta
zobaczyłem, że w wózku leżą te płatki z autografem. Już myślałem, że wzięła
mnie za innego skoczka i jak zauważyła nazwisko to zrezygnowała, patrzę – a tu
jej numer telefonu. - Życzliwi koledzy już chcieli obśmiać pechowość Wankiego,
a zamiast tego opadły im szczęki. – I jutro idziemy na randkę.
Super. Tego właśnie było mu trzeba – przechwałek innych facetów,
jak to garnęły się do nich laski. Andi poczuł, jakby ktoś dał mu po gębie.
Siedział skulony, pijąc już
któreś z kolei piwo i odzywał się co najwyżej półsłówkami. Na szczęście wszyscy
zajęli się Severinem-zwycięzcą i wzruszającą historią Wanka, dzięki czemu nie
zwracali na niego uwagi. Oprócz Freitaga, którego już kilka razy przyłapał na
wgapianiu się w niego. Jaki on jest
dziwny…
Dopiero, kiedy mieli się
rozjechać do domów zwrócili na niego uwagę.
- Jak to nie wracasz? Odbiło ci
czy co? – obruszył się zdziwiony Marinus na wyznanie Andreasa, który nie
zamierzał jechać do domu.
- Co ty chcesz tu robić w nocy?
Jak idziesz do klubu to czekaj, idę z tobą. – dodał rozbawiony jak zwykle Wank,
niezbyt poważnie traktując „młodego”.
- Nie wasz interes i nie, nigdzie
ze mną nie idziesz, Wank! – szarpnął się, gdy Severin próbował go zatrzymać.
Skoczkowie nie mieli pojęcia, co wyprawia Wellinger. Noc, Berlin i on -
dzieciak z Bawarii, który w stolicy był może parę razy.
- Doobra, dajcie mu spokój. Ma te
swoje osiemnaście, niech robi co chce. – Marinus machnął ręką i odwrócił się,
idąc w stronę postoju dla taksówek.
Patrzyli chwilę na oddalającą się
sylwetkę Andiego, po czym każdy poszedł w swoim kierunku. Tylko Freitag stał w
tym samym miejscu, dopóki zupełnie nie stracił go z oczu – co było dość dziwne,
bo prawie w ogóle się do niego nie odzywał.
* * *
Szedł przed siebie nie zwracając
uwagi nawet na nazwy ulic. W głowie jeszcze szumiał mu alkohol, stąd za wiele
nie myślał o tym, co robi. Podświadomość podpowiadała cel – znaleźć ją. Przecież byli w Berlinie, a ona tam
mieszkała. Czemu nie pomyślał o tym wcześniej? Nie siedziałby bez sensu z
ludźmi, którzy i tak mają go za głupiego gówniarza. Zamiast tego poszukałby
osoby, która zapewne też podobnie o nim myślała. Tyle, że akurat ona miała
długie blond włosy i kilka innych walorów.
No i był w niej zakochany.
Prawdopodobnie bez wzajemności, ale zanim o tym przesądzi chciał to usłyszeć od
samej zainteresowanej. Chris jak dotąd skutecznie mu to uniemożliwiała, ale to
koniec. Znajdzie ją - choćby miał wynająć prywatnego detektywa.
Tylko od czego zacząć? Wiedział,
gdzie było jej monachijskie mieszkanie, ale z tego, co mówiła pomieszkiwała tam
tylko okazyjnie. Miał do niej dwa numery – jeden prywatny, drugi służbowy.
Usiadł na chwilę na jakimś bliżej nieokreślonym murku i wklepał ten służbowy w
google. Bingo! Dostał się na stronę
internetową redakcji, z której tak widowiskowo odeszła.
Szefowie przeważnie wiedzą, gdzie
mieszkają pracownicy, prawda? I wcale nie wkurwiają się, kiedy ktoś dzwoni do
nich o trzeciej w nocy? Szczególnie, jeśli jest to – powiedzmy – szef działu
kadr, który ma problem z niepełną dokumentacją, którą dziwnym trafem postanowił
zająć się o takiej godzinie. Christina chyba miała go za idiotę, skoro myślała,
że nie znajdzie sposobu na to, by do niej dotrzeć.
- Halo? Dzwonię z działu kadr,
może mi pan podać dokładny adres Christiny Heckmann?
- Coo? Zwariowałeś, Seb? Serio, o
tej godzinie?
- Tak, najpóźniej jutro muszę
zdać jej dokumenty, a są tu jakieś nieścisłości. Telefonu nie odbiera, więc
muszę się jakoś do niej dostać.
- Wiedziałem, że jesteś porąbany,
ale całkiem cię pokręciło. Otto-Suhr-Allee 110. Jak spytasz o numer mieszkania
to cię zabiję.
- Dobra, to już znajdę. Dzięki i
przepraszam.
- Spoko, tylko lepiej więcej mnie
nie wkurwiaj, bo będzie po premii.
Uff. Musiał użyć całej swojej
siły, żeby nie spękać w trakcie rozmowy, a i tak drżał mu głos. Swoją drogą
miała rację – dupek z tego jej ex-szefa.
Wszystko byłoby pięknie gdyby nie
to, że Otto-Suhr-Allee było po drugiej stronie miasta. Andreas nie miał
zielonego pojęcia o komunikacji miejskiej w Berlinie, więc błądził 15 minut
zanim znalazł przystanek – z którego oczywiście nie jechało nic w tamtą stronę.
Wokół nie było nikogo, kogo mógłby spytać o autobus. Szedł więc przed siebie,
skręcając po drodze w różne alejki w nadziei, że trafi na odpowiednie miejsce.
I faktycznie, po kilkudziesięciu minutach znalazł przystanek. Ale żeby nie było
za pięknie – autobus odjeżdżał za pół godziny, jechał drugie pół godziny. Zanim
tam dotrze będzie 5 rano – może akurat trafi na nią, wychodzącą po świeże bułki?
Chociaż znając ją wolałaby przymierać głodem niż wstać o takiej godzinie.
Był tak przejęty swoją misją, że
zapomniał o bezlitosnej temperaturze. Przypomniał sobie dopiero, gdy w
nagrzanym autobusie zaczęły mu odmarzać wszystkie części ciała – łącznie z
mózgiem. Doszło do niego, że nawet nie zauważył, kiedy przestał być na nią zły
o całą sytuację. Chciał ją zobaczyć – po prostu. Dlatego wysiadając od razu
zaczął się rozglądać. Były małe szanse, ale zawsze. A jak nie teraz, to na
pewno zobaczy ją już za kilka minut – mogła ignorować smsy, telefony, ale
pukania do drzwi nie zniesie.
Nie przemyślał, jak dostać się do
budynku, w którym jest domofon. Na poczekaniu wpadł na genialny pomysł, że
poczeka, aż ktoś wyjdzie. Po 10 minutach jednak stracił zapał – ta część
Berlina spała dłużej.
No to co, zamawiał ktoś budzik? Nie było nazwisk przy
numerkach – zresztą nawet jak, to nie było pewności, że Chris wpuści go na
górę. Pewnie dialog wyglądałby mniej więcej: „Kto tam?” „Andreas.” „ A to przepraszam, nie ma nikogo w domu.” Wkurwił
już jej byłego szefa, to teraz powkurwia sąsiadów – czemu nie? Przy którejś
próbie, przedstawiając się jako „ulotki”, jakaś zirytowana starsza pani po
kilku siarczystych wyzwiskach otworzyła.
Od razu pognał w górę po
schodach. Nie wsiadał do windy – po co, skoro i tak musiał patrzeć na nazwisko
przy każdych drzwiach? Dopiero na piątym piętrze zobaczył znajome imię.
Odpoczął chwilę i zaczął swoją symfonię. Nikt nie podchodził, nie było słychać
kroków, ale i tak pukał wytrwale – dopóki nie usłyszał dźwięku otwieranych
drzwi. Nie tych, do których się dobijał.
- No i co stukasz, chłopie? Wiesz
która jest godzina? – owinięta szlafrokiem kobieta w średnim wieku wyskoczyła
na niego z taką werwą, że prawie dostał zawału.
- P-p-przepraszam.
- To nie przepraszaj tylko się
wynoś zanim zadzwonię po dozorcę! A tam gdzie stukasz i tak nikt nie mieszka.
Nikt nie mieszka…?
- Ale jak to?
- A tak to. Mieszkała taka
blondyna, to ze dwa dni temu wyszła stąd obładowana torbami i już nie wróciła.
I lepiej weź z niej przykład. – wymierzyła w niego palcem i zatrzasnęła za sobą
drzwi.
Powoli wypuścił powietrze,
wstrzymywane od kilku chwil w płucach. Robiło
się coraz ciekawiej.
Usiadł na schodach i wyjął
komórkę. Tylko po co? Dzwonienie do Christiny już przerabiał. Co miał robić?
Czuł się jak dziecko we mgle, które bardzo czegoś chciało, ale nie wiedziało, w
którą iść stronę. Wóz albo przewóz – albo poprawi sobie ten dzień albo spieprzy
go doszczętnie.
- Hej, Thea.
- Andi? Tobie co się stało, że
tak rano dzwonisz? Że w ogóle dzwonisz?
- Tak jakoś. Co u ciebie?
- Pfff, bo ja wiem? Chyba
wszystko dobrze. Grzeję tyłek po zimnym Soczi, nadrabiam towarzyskie
zaległości. Pomijając fakt, że ostatnio na imprezie dostawiała się do mnie
jakaś narwana lesba.
- Yhym…
- Oho. Czyli chyba ja ciebie
powinnam o to spytać.
- O co?
- No słyszę, że coś jest nie tak.
Jesteś w domu?
- Nie. W Berlinie. Nie pytaj
dlaczego.
- No, a poza tym?
- Co mam ci mówić? Wszystko się
sypie. Widziałaś Falun? Po cholerę pytam, na pewno nie. Byłem ostatni,
rozumiesz?
- A kto powiedział, że zawsze
będziesz pierwszy? Wyluzuj trochę. Pod nosem masz jeszcze mleko, a zdobyłeś
złoto na olimpiadzie. Może trochę byś to docenił?
- Doobra, wcale nie o to chodzi.
I wiem, że masz rację. Po prostu… Wychodzi mi wszystko i…
- Uuu, mój brat – skromny jak
zwykle.
- No daj mi skończyć. W sporcie
mi idzie, w szkole w miarę, nie mam na co narzekać poza jednym, na czym mi
najbardziej zależy. Cały czas wydaje mi się, że jestem blisko, że już jest
dobrze i znów to się ode mnie oddala, a ja nie wiem co mam robić.
- Oj, Andi. Nie wiem, o czym
dokładnie mówisz i coś mi się zdaje, że mam nie dopytywać. Jeśli jest coś,
czego chcesz najbardziej i wydaje ci się, że to da ci szczęście, to łap
sukinsyna, trzymaj za nogi i nie puszczaj.
- Łatwo powiedzieć.
- Niełatwo, a jeszcze gorzej
zrobić. Ale jesteś pan Wellinger, prawda? A teraz wybacz, ale jak nie pójdę
spać na chociaż godzinę dłużej to umrę.
Łap sukinsyna…? Tak, może to była jakaś myśl.
__________________________________________________________________________
Jeśli też otworzyłabyś drzwi Andiemu - zostaw komentarz!