środa, 19 lutego 2014

4. Bayern, des samma mia

Dwa tygodnie później…

Przeciętni pracownicy nie wykonują swojej pracy na tyle źle, by z pełną premedytacją zostać za nią zwolnieni. Chistina pod żadnym względem nie była przeciętna, a cała szopka w Zakopanem miała mieć piorunujący efekt. Dziennikarka bywała ekscentryczna, ale na pewno nie była głupia, więc nie dała się tak po prostu wykopać  - zaraz po powrocie do Berlina zapakowała film razem ze swoją rezygnacją na piśmie, paczkę adresując do znienawidzonej redakcji.
W tym, co napisała do byłego już szefa nie przebierała w słowach, stąd zdziwienie, gdy pewnego popołudnia siedząc w salonie z maseczką na twarzy zobaczyła swojego ulubieńca, Andreasa opieprzanego przez sprzątaczkę.
- Ale numer… - powiedziała sama do siebie, bo nie wierzyła wcześniej w to, że faktycznie ktoś to wyemituje. Gdyby kiedyś jej odbiło i znalazłaby się na którymś z konkursów w skokach Tom Hilde nie byłby zadowolony.  
Nie zamierzała szukać nowej posady od razu. Wolała poświęcić trochę czasu sobie – wystarczająco długo nie była już u kosmetyczki i fryzjera. Od razu kupiła też bilet na mecz Bayernu, na który pierwszy raz od dawien dawna miała iść jako zwykły kibic. Nawet jeśli wiązało się to z wizytą u rodziców mieszkających w Monachium.

Relacje Christiny z rodziną były dość skomplikowane. O ile dalsi krewni dawali radę, to jej rodzice za bardzo zepsuli młodość kobiety, wciąż zmuszając do podejmowania konkretnych decyzji.
Jako jedynaczka była dla nich jedną, jedyną szansą na spełnienie marzeń, którym sami nie sprostali. Oboje byli prawnikami, więc białe koszule i poprawność polityczna stały w ich domu na pierwszym miejscu. Christina tego nie znosiła, dusiła się w tym dystyngowanym towarzystwie, więc próbowała jak najczęściej od tego uciekać. Nie wyszło jej to za dobrze, bo koniec końców uległa i sama studiowała prawo. Ba, studia nawet skończyła, ale wiedziała, że nie pójdzie w ślady ojca i matki i nigdy, przenigdy nie wskoczy w sztywnie wyprasowaną garsonkę by walczyć o czyjeś alimenty.
Rodzice nigdy nie zaakceptowali tego, że interesowała się sportem. Gdy zaczęła uprawiać gimnastykę artystyczną zamiast ślęczeć nad książkami dopingowali z całego serca, by jak najszybciej jej minęło. Ich zaklinanie przyniosło efekty, bo już po kilku latach uprawiania tej dyscypliny, mimo dobrego debiutu Christina musiała przestać – więzadła kolanowe odmówiły posłuszeństwa. Ale zainteresowanie światem sportu nie minęło i założyła sobie, że tak czy siak powiąże z nim przyszłość. A to oznaczało zero rozmów z rodzicami o pracy.
Właściwie w ogóle na zbyt wiele tematów nie mogli rozmawiać. Gdy schodziło na Berlin dąsali się, że nie mieszka w Monachium, chociaż ma tam mieszkanie. Na facetów – że wybrała kota. W ich oczach powinna być bawarską panią prawnik z eleganckim mężem i dwójką dzieci. Niedoczekanie.
Tak się składa, że Christina zdecydowane wolała towarzystwo rozwrzeszczanych, spoconych facetów uganiających się za jedną piłką. Właśnie z perspektywy widza, z trybun uwielbiała dopingować chlubę Bawarii. Kiedy Bayern wygrywał Ligę Mistrzów niemal umarła na zawał w ostatnich minutach meczu, po wszystkim płacząc jak dziecko. Miała hopla, na którego nie było żadnego lekarstwa.

W dzień meczu odbębniła swoje i zaraz po wizycie u rodziców pojechała na Allianz Arenę. Wyjątkowo wczuła się w dopingowanie. Tak bardzo, że dopiero w drugiej połowie dostrzegła dwoje dużych, niebieskich oczu, które wpatrywały się w nią z sektora obok. No nie, znowu ten gnojek. Nie mogła już udawać, że go nie widziała, więc uśmiechnęła się, co odwzajemnił Andreas.
Tak jak Christina miał na sobie koszulkę Bayernu. Jednak ten świat był mały – trafiali na siebie cały czas, co skłoniło dziennikarkę do myślenia – czy to się kiedyś skończy? W zasadzie lubiła tego chłopaka, był bardzo sympatyczny, tyle tylko, że w jej planach nie było miejsca na kolejne spotkanie z nim.
Oczywiście Andreas też się tego nie spodziewał. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że się nie cieszył. Dalej pamiętał to, jak zachowała się wobec niego przed wyjazdem z Zakopanego. A przynajmniej tak usprawiedliwiał w myślach to, jak szybko na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech, gdy ją zobaczył. Ugh, nawet nie była w jego typie. Tylko jaki był jego typ? Silikonowe lale z Brazzersa? Niestety, w świecie Andiego nie występowały żadne dziewczyny. Nie żeby nie było chętnych, ale zwyczajnie nie miał na to czasu, a kiedy już miał, to i tak mu nie wychodziło. Kiedy rozmawiał z kimś, kto mu się podobał nagle uchodziła z niego cała pewność siebie i mówił, jakby dopiero co spadł mu na głowę meteoryt. Z Chris było inaczej, bo i tak wiedział, że nigdy, nawet w alternatywnym wszechświecie nie miałby u niej szans. Była starsza, cholernie atrakcyjna, wygadana. To nie była jego liga.
Ale Andi nie zawracał sobie w tamtej chwili głowy. Bayern wygrał, a on w końcu namówił swoją siostrę do tego, żeby pojechała z nim do Soczi. Oczywiście musiał się posunąć do psychologicznej gierki, ale było warto. A myśląc o Olimpiadzie pomyślał o jeszcze jednej osobie, która mogła tam pojechać…
- Cześć! Nie wiedziałem, że kibicujesz Bayernowi. – podszedł do Chris na schodach, kiedy razem z innymi kibicami udawali się do wyjścia.
 - Ja też nie wiedziałam, że interesuje cię inny sport niż skakanie na dwóch deskach. – odpowiedziała zjadliwie, ale nie mogła ukryć dobrego humoru i cały czas uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Ej, Andi! Tu jesteśmy! – dobiegł ich krzyk zza pleców Andreasa. To jego kumple wybrali najmniej odpowiedni moment na przypomnienie sobie o nim.
- Poczekasz chwilę? – spytał i już zaraz był w drodze, by ich spławić. Christina nie wiedziała, po co ma na niego czekać, ale pokiwała głową i nie ruszała się z miejsca.
- Pakować się do auta, jedziemy. – zarządził jeden z kolegów Andreasa, który jednak miał odmienne zdanie na ten temat.
- Jedźcie beze mnie.
- Co, a to dlaczego? Kto to? – rzucił podejrzliwie kumpel Andiego, zerkając mu przez ramię.
- Nikt. Znaczy, moja ciocia, chcę z nią jeszcze chwilę pogadać.
Cała grupka parsknęła śmiechem.
- Serio, stary? Christina Heckmann to twoja ciocia i chodzi z tobą na mecze Bayernu?
Andreas spłonął takim rumieńcem, że gdyby przyłożyli mu rozżarzony węgiel do policzków prawdopodobnie byłoby mu zimno.
- Nieważne. Nie wracam z wami i już.
- Dobra, luzuj, rób jak chcesz. Chociaż czekaj. – chłopak wyciągnął z kieszeni portfel, wygrzebał w nim coś i rzucił Andreasowi. – Tak na wypadek, jakby rozmowa z „ciocią” za bardzo cię wciągnęła.
Andi złapał to w locie i wściekł się, jak zobaczył co to jest. Prezerwatywa. Schował ją do kieszeni tak szybko, jakby go parzyła, mając nadzieję, że Christina niczego nie widziała. Kretyni.
Pozdrowił kolegów środkowym palcem i uciekł do dziennikarki – przecież nie będzie czekała na niego w nieskończoność, na tyle chyba ją znał.
- No i co tam słychać w wielkim świecie, Team Germany? – rzuciła do niego, gdy tylko do niej podszedł.
- W zasadzie nic ciekawego, treningi i takie tam.
Ta rozmowa nie mogła być już bardziej miałka, więc Christina postanowiła dorzucić coś od siebie, jak to miała w zwyczaju.
- A do szkoły to ty chodzisz? Bo coś nie wyglądasz jakbyś był fanem… - uśmiechnęła się z triumfem. Trafiła w sedno. Andi tylko się zaczerwienił i lekko uniósł kąciki ust dając do zrozumienia, że ma rację. – A teraz co? Jakiś konkurs czy dopiero olimpiada?
- Jeszcze Willingen po drodze, ale to za kilka dni.
- Mhm… - Christina zupełnie nie miała pomysłu, jak dalej poprowadzić ten jakże fascynujący dialog. Najlepszym rozwiązaniem byłoby go zakończyć, ale w sumie… W końcu Wellinger specjalnie zostawił swoich kolegów i pewnie teraz nawet nie ma jak wrócić do domu.
- Chodź do samochodu, jest zimno.
- A co zrobiłaś z kotem?
- Boisz się, że znowu chcę złożyć z ciebie ofiarę? - Christina parsknęła śmiechem. Andreas i Kitty traktowali się na zasadzie „ja cię ko…, ale nogą, ja cię ści…, ale drzwiami”. A jej dręczenie chłopaka biednym małym kotkiem sprawiało wyjątkowo wiele radości.
Wsiedli do samochodu, Andreas dość niepewnie, obawiając się, że nagle z sufitu dosięgną go pazury tego wstrętnego kota. Za to Christina nie wiedziała, co ma z nim teraz zrobić. Gnojek ewidentnie liczył na coś więcej, niż wymiana paru zdań i wynocha do domu na piechotę. Bo przecież nie będzie traciła dwóch godzin życia na wożenie jaśnie pana po Bawarii.
Wymienili jeszcze kilka raczej niegodnych uwagi zdań, kiedy Christinę olśniło – jak zawsze w samochodzie. Chyba temperatura, jaką tam hodowała wpływała na jej szare komórki ożywiająco, choć w dość pokręcony sposób.
- Czyli co, masz teraz mini wakacje?
- No coś w tym rodzaju.
Uśmiechnęła się i odpaliła samochód bez słowa. Chciał rakiet, laserów i fajerwerków? No i będzie miał. Tak czy siak postanowiła nauczyć małego gdzie w Monachium gubi się beret.
- - - -
Jak tylko wysiedli z auta podszedł do nich parkingowy. Chociaż Christina przez całą podróż, czyli 15 minut upierała się, że nie powie mu, gdzie jadą Andreas domyślał się, że na pewno nie na maraton gry w chińczyka. Kminił, gdzie mogą być, aż odwrócił się i przeszedł go dreszcz.
- P1, naprawdę? – powiedział niby obojętnym tonem, ale ciężko mu szło ukrywanie podekscytowania. P1 było jednym z najlepszych i najdroższych klubów w Monachium, o którym on i jego koledzy licealiści tylko słyszeli, bo i tak żaden szanujący się bramkarz nie pomyślałby o wpuszczeniu ich do środka.  – Ale jak ty zamierzasz tam wejść w koszulce Bayernu?
Spojrzał na Christinę i zauważył, że sportowy T-shirt gdzieś zniknął, a górną część jej ciała opinał czarny top obficie uwydatniający biust.
Nie gap się, debilu, one zawsze to widzą… - sam siebie napomniał w myślach, gdy przyłapał swoje oczy na samoczynnym uciekaniu w stronę pokaźnej klatki piersiowej blondynki.
- Kobieta musi być zawsze przygotowana na takie ewentualności, Andreas. – posłała mu promienny uśmiech. Wtedy też zauważył, że do swojego wyglądu dodała także krwiście czerwoną szminkę. Tego było za wiele na jego typowo męskie, zdominowane przez wzrok zmysły.
Oczywiście miał jeszcze pięćset tysięcy pytań, ale Christina nie była zainteresowana słuchaniem – po prostu złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.
Już parę razy wprowadzała na takie imprezy osoby, które nie miały wymaganego wieku – czyli w przypadku tego klubu 21 lat. Miała wypracowany sposób – ona szła pokazać swoją kartę vipowską, zagadywała i wdzięczyła się do ochroniarzy, a młokosi przemykali do przodu jak gdyby nigdy nic. Zawsze się udawało i tym razem nie było inaczej.

Od razu skierowali się do baru – to nie wymagało większego ustalania, po prostu jednocześnie tam poszli i usadowili się na krzesłach.
- Czego byś się napił?
- Zdaję się na ciebie, widzę, że czujesz się jak u siebie. – rzucił do niej zaczepnie widząc, jak Christina wygodnie rozsiadła się niczym na tronie. Aczkolwiek pomysł z tym, żeby ona zamawiała nie należał do najlepszych. Przynajmniej nie dla Andreasa.
Wypili, co mieli wypić i Chris znów postanowiła zrobić chłopakowi psikusa. Nagle zeskoczyła z barowego stołka i poszła w głąb klubu, na parkiet, nie czekając wcale na jego reakcję. Było oczywiste, że za nią pójdzie i ona dobrze o tym wiedziała, ba – taki był zamiar.
Wmieszała się w tłum ludzi, który ją otaczał, powoli wczuwając się w rytm. Sweet Nothing Calvina Harissa – to był ten typ klubowej muzyki, przy której umiała się dobrze bawić. Zamknęła oczy i dała się całkowicie ponieść.
Nagle poczuła czyjeś dłonie na swojej talii i mimowolnie się uśmiechnęła. A więc chłopiec jednak zdecydował się dołączyć. W sumie nie spodziewała się, że zrobi to w tak odważny sposób, ale skoro tak się bawimy…
Odwróciła się i uśmiech od razu zszedł jej z twarzy. To nie był Andreas, tylko jakiś odpieprzony bogaty dupek w garniaku z rolexem na nadgarstku, który widocznie szukał sobie kogoś do towarzystwa. Na nieszczęście tego pana Christina nie była zainteresowana.
Zadziwiła, nawet lekko zszokowała ją własna reakcja. To naturalne, że spodziewała się Andreasa, ale czucie na sobie rąk jakiegoś faceta było gorsze niż wtedy, gdy myślała, że to Wellinger. Właściwie dlaczego? Sama nie umiała wytłumaczyć skąd wzięło się to rozczarowanie. Jasne, lubiła Andreasa, chociaż ich relacja była delikatnie ujmując dziwna, ale nigdy nie myślała o nim w ten sposób. Wyobrażając sobie podobną sytuację z jego udziałem prędzej strzeliłaby mu w pysk, niż ucieszyła się z obłapiania. Jej podświadome reakcje nie odpowiadały temu, co podpowiadał rozsądek.

Andreas już miał do niej podejść, kiedy zauważył kręcącego się wokół niej gościa. Potem doszły jeszcze jego łapska i cały zapał Niemca zgasł w jednej sekundzie. Nie zamierzał przeszkadzać. To, że przyszli razem jeszcze o niczym nie świadczyło. I tak był to miły gest z jej strony– mogła przecież pożegnać się z nim i po prostu pojechać do domu. Dlatego wycofał się i wrócił tam, skąd przyszedł, by nie musieć patrzeć, jak jakiś facet robi to, o czym on mógł tylko pomarzyć. Ponownie rozsiadł się przy barze i kazał sobie podać to, co ostatnio zamawiała Christina – nie wiedział, co to było, ale dawało całkiem niezłego kopa.

Christina otrząsnęła się z początkowego szoku i przybrała nieco sztuczny uśmiech. Rozejrzała się – ani śladu Andreasa. Cóż, widocznie nie każdy jej plan był bez skazy. Koniec końców tańczyła z nieco zbyt nachalnym mężczyzną z ostentacyjną obojętnością – była szansa, że wtedy się odczepi. Ale okazał się dość zdeterminowany, bo nawet nie spostrzegła, gdy zaczął głaskać ją po plecach, schodząc coraz niżej. Teraz nie żałowała już tylko tego, że to nie Andreas, ale że w ogóle dała się w to wciągnąć.
Bezimienny w końcu przekroczył pewną granicę wytrzymałości kobiety, kiedy wplątał w jej włosy dłoń i przyciągnął ją do siebie, próbując na siłę pocałować. Chris odepchnęła go tak mocno, że wpadł na ludzi tańczących za nimi. Korzystając z chwili, kiedy ich przepraszał ulotniła się stamtąd tak szybko, jak umiała, ale on i tak ją dogonił, energicznie szarpiąc za ramię.
- Zostaw mnie, ty pieprzony gnoju! – krzyknęła, próbując się uwolnić. – Jestem tutaj z kimś i lepiej, jak dasz mi spokój.
- Myślisz, że możesz sobie pomiatać kim chcesz, ździr… - uciął, bo coś wyrwało mu dziewczynę z rąk.

Andreas wypił dwie szklanki nieznanej mu cieczy niemal duszkiem i był już mocno wstawiony. Na starym miejscu Chris rozsiadła się jakaś panienka, starająca się do niego wdzięczyć, ale skoczek nie był w humorze. Z nudów zaczął kręcić się na stołku, przy którymś razie dostrzegając z daleka to, co się działo na parkiecie. Niewiele się zastanawiając zerwał się i podbiegł do szarpiącej się dwójki.
- Ona jest ze mną. – powiedział wyjątkowo poważnym jak na niego tonem, obejmując Christinę ramieniem i przyciągając ją do siebie trochę za mocno, niż było trzeba.
Intruz tylko uniósł ręce w obronnym geście, ale było to raczej ironiczne.
- No to życzę miłej zabawy, suko.
Facet oddalił się, a Andreas poniesiony wodzą fantazji i alkoholu już chciał się za nim wyrwać, ale Chris w porę ścisnęła go za rękę dając znak, że to nie jest najlepszy pomysł. Tego jeszcze było im trzeba – publicznej bójki po pijaku w miejscu, w którym 18-latka w ogóle nie powinno być. Trener byłby zachwycony.
- Wszystko ok? – spytał, choć stan jego trzeźwości, a raczej nietrzeźwości sam wołał o pomstę do nieba.
- Tak, tylko wyjdźmy już stąd.
Zostawiła samochód na parkingu – odbierze go sobie jutro, a do domu pojadą taksówką. Rzecz jasna do jej domu. Chociaż akcja z panem flirciarzem popsuła kobiecie cały wieczór obserwowanie pijanego Wellingera było czystą przyjemnością. Gadał od rzeczy, przesadnie gestykulował i opowiadał żarty najgłupsze, jakie kiedykolwiek słyszała, śmiejąc się przy tym jakby ktoś go łaskotał. Zanim dotarli do celu Chris śmiała się razem z nim, choć częściej z niego.

- No dalej, nie będę cię tu wnosić na rękach jak panny młodej. - ledwo wturlał się po schodach na trzecie piętro. Christina ostentacyjnie czekała przy drzwiach aż pan skoczek łaskawie zaciągnie swoje cztery litery do jej mieszkania, żeby móc je zamknąć i oficjalnie zakończyć ten dziwny dzień.
Weszła do środka, ale nigdzie nie widziała Andiego. Dopiero w sypialni zauważyła, że dorobiła się nowego wyposażenia mieszkania – długiej na metr osiemdziesiąt kłody na samym środku łóżka. Poczuł się jak w domu, więc nie zdejmując ani kurtki, ani butów pieprznął się na jej miejscu i cóż, nie było z nim dobrze.
Chris oparła się o framugę drzwi i spojrzała ze sztucznym politowaniem.
- Ile wypiłeś?
- Cztery, te takie no, co zamówiłaś. – wybełkotał, prowadząc jednocześnie nierówną walkę z suwakiem kurtki.
- Ile!? Dziecko, te drinki nazywają się Silent Killer i teraz już dokładnie wiem, dlaczego.
- No i trudno, umarłem, napisz mi na grobie, że Bóg popełnił błąd.
- A w akcie urodzenia czasem tego nie miałeś?
Chłopak postanowił poudawać obrażonego i obrócił się tyłem do niej. Chris przestraszyła się, że może zasnąć, a wtedy już nawet buldożer by go stamtąd nie ściągnął.
- Halo, panie Wellinger, ale kanapa jest w salonie i tam się proszę przetransportować. – Andreas nie zamierzał się wcale przemieszczać, ale w końcu nie mógł już wytrzymać jej ujadania nad uchem - zwlókł się z łóżka i obijając się o ściany jakimś cudem dotarł do kanapy, znów kładąc się w opakowaniu.
Nie żeby Andreas w czymkolwiek jej przeszkadzał, ale na pewno nie zamierzała mu odstępować najlepszego miejsca w całym mieszkaniu. Przebrała się w piżamę i wsunęła pod kołdrę, rozciągając się na całe łóżko, w końcu rozprostowując ciało po męczącym dniu.
Wydarzenia całego wieczoru plątały jej się po głowie, na szczęście niedługo, bo tak zmęczona nie musiała długo czekać na sen, z którego dość szybko została wyrwana.

- Posuń się.

Christina popatrzyła na chłopaka wzrokiem nie dającym cienia złudzeń. Nie zamierzała ruszyć się ani o milimetr. Nie przemyślała chyba, że Andi był od niej pięć razy silniejszy i w końcu po proszeniu i błaganiu nie wytrzymał – wsunął pod nią ręce i od tak przerzucił ją sobie na drugi koniec łóżka z taką lekkością, jakby przerzucał piasek na plaży dziecięcą łopatką.
- Nie będziesz tu spał, w dodatku w zimowej kurtce! – z całej siły go pchała, ale niczego to nie wniosło.
- Nie ma problemu. – ściągnął z siebie wszystko oprócz bielizny i T-shirtu. - Będę, bo twoja kanapa śmierdzi kotem.
- A chcesz sprawdzić czym pachnie podłoga? -  nie dało się siłą, to da się sposobem. Chris zadawała mu krótkie ciosy w żebra, łaskocząc go przy tym i waląc kolanami. Skala była podobna, jak walka Pudziana z Najmanem – dużo chęci ze strony mniejszego w konfrontacji z siłą większego daje kiepski efekt. I tak właśnie było, gdy Andreas zakończył ostatecznie tę błazenadę silnym uściskiem swoich dłoni na jej nadgarstkach, wciskając je w materac.
- Uspokoisz się czy nie?
Wkurzona, że przegrała i będzie musiała z nim spać nie odezwała się słowem, tylko wpatrywała w te duże, niebieskie oczęta ostatni raz próbując go jakoś zgasić. Stało się coś odwrotnego – chłopak też się na nią gapił, a jej się zdawało, że minimalnie, ale jego twarz znalazła się trochę bliżej.

Wystarczyło obejrzeć kilka romansów żeby wiedzieć, do czego zmierzają takie sytuacje. Dlatego Christinie zapaliło się w głowie czerwone światełko. Kobieto, ogarnij się, on ma dopiero 18 lat, a ty zabierasz go na imprezę, upijasz, miętosisz się z nim w jednym łóżku i jeszcze… Bała się nawet o tym pomyśleć.

- Christino Heckmann, dziennikarko i redaktorko sportowa…- oho, zaczyna się. – Czy… - tak, wyjdę za ciebie cholerny złamasie! – Pojedziesz ze mną do Soczi?


OGŁOSZENIA PARAFIALNE

Przepraszam, że tyle czasu nic się tu nie pojawiło, ale Chris i Andi zaczekają, a studia nie ;> Jak na razie wracam, mam nadzieję, że od teraz już wszystko będzie regularnie. Dzięki wszystkim czytającym i komentującym - dodajecie skrzydeł lepiej, niż Red Bull - nawet jeśli pije go Schlierenzauer! ;)
__________________________________________________________________________
Jeśli też chciałabyś usłyszeć to pytanie od Andiego - zostaw komentarz ;)

środa, 5 lutego 2014

3. "God, thank you for Tom Hilde..."

Całą noc spędziła na obmyślaniu swoich przyszłych wyczynów. Czy zamierzała przy okazji trochę pozatruwać życie skoczkom? Zapewne. Bo w sumie dlaczego nie?
Wstała z samego rana, żeby udać się na skocznię jeszcze przed początkiem kwalifikacji. Specjalnie „zapomniała” zabrać ze sobą kamerzysty – materiał kręcony trzęsącą się ręką na amatorskiej kamerze powinien zachwycić jej niedługo-już-nie-szefa.

Potrzebowała jakiegoś wstępu, krótkiej paplaniny o tym, jakie to skoki są fajne, a krajobraz Zakopanego bajeczny. Otworzyła więc okno z widokiem na ciemny las, a kamerę skierowała na ściółkę pełną papierowych śmieci.
- Zakopane. To tutaj odbywają się co roku zawody w skokach narciarskich. Protoplastą tej dziwnej dyscypliny byli bracia Wright. Za kilka godzin rozpoczną się kwalifikacje do najważniejszego, indywidualnego konkursu w mijaniu się z grawitacją. A teraz rozpostrzyjcie swoje szanowne pośladki w skórzanych kanapach – zapraszam w głąb świata skoczków. - zatrzasnęła kamerę i schowała ją do podręcznej torby.

Już miała wychodzić, ale zapomniała o najważniejszej rzeczy, która sama przypomniała jej o sobie pazurami.
- No już, już. Przepraszam, pewnie, że cię tu nie zostawię. – capnęła kotkę tak mocno, że ta wydała z siebie żałosny pomruk.

Okazało się, że skocznia jest bardzo blisko hotelu. Ale i tak nic nie powstrzymałoby Christiny od pojechania tam samochodem – halo, przecież na zewnątrz piździ jak na Syberii! No dobra, może nie aż tak, ale dla niej nawet gruba zimowa kurtka nie chroniła wystarczająco przed minusową temperaturą. Kicia za to chętnie przespacerowałaby się na dworze – od temperatury w samochodzie pewnie niedługo zacznie tracić sierść jak latem.

Pod skocznią już zbierali się kibice. Niektórzy nawet w bardzo ciekawych nastrojach, szczególnie ci w ogródkach piwnych. Swoim sokolim okiem szybko wytropiła tych najbardziej upitych. Kamera na zewnątrz, kot w samochodzie – przedstawienie czas zacząć.
Podeszła do nich i zrobiła zbliżenie – długo nie trzeba było czekać.

- Heloł, pani ładna! Gut gut, okej, jawohl faflukten nasermater! – pijani podstarzali panowie zanieśli się histerycznym śmiechem, a Christina ledwo powstrzymała parsknięcie.
- Patrz Zbychu, z telewizji!
- To nie drzyj tak ryja tylko się uśmiechnij i pomachaj!

I wszyscy zaczęli na raz skakać, machać, dmuchać w wuwuzele i robić co się da, żeby się załapać w kadr.
Zaczęło się zjeżdżać coraz więcej samochodów, z których wyskakiwali faceci w sportowych strojach. 
O tak, na to właśnie czekała. Ze swoim identyfikatorem mogła wejść wszędzie – WSZĘDZIE i zamierzała to sprytnie wykorzystać. Wywalą ją drzwiami, to wejdzie oknem – nie będzie na nią mocnych, choćby i pół metra wyższych.
Jak gdyby nigdy nic przechadzała się między drewnianymi domkami skoczków, wyczekując jakiejś rewelacji. I znów nie było z tym żadnego problemu – tym razem jej uszu dobiegły ciekawe dźwięki z norweskiego domku.

Wszystko fajnie, tylko nie sięgała do okna. Ale to nic, przecież obok były poręcze - przegnite, drewniane poręcze, które na pewno utrzymają jej 45-kilogramowe ciało przez minutkę.
Wspięła się i przykleiła do szyby razem z kamerą, po czym podziękowała Bogu za stworzenie Toma Hilde.
Norweg postanowił odprężyć się przed serią próbną i zrobić mały playback show.

- Look at my horse, my horse is amazing, lalalala, lalalalalala. Get on my horse, I’ll take you to the universe!**

- Ta, chciałbyś – mruknęła do siebie i słuchała dalej.
Nie znał wszystkich słów, ale nie szkodzi, bo doskonale nadrabiał choreografią. Gibał się w przód i w tył jak paralityk, przyklaskując dłońmi to z prawej, to z lewej. Na koniec zatrząsnął się jak galareta i ubrał kombinezon. Wcześniej miał na sobie tylko bokserki w małe słoniki.

Z tyłu ktoś głośno trzasnął i siarczyście zaklął pod nosem.
- Pieprzone gnojki! Nic im się nie chce, tylko chodź i wynoś, przynieś wynieś pozamiataj! – zirytowana sprzątaczka wrzucała do kontenera już chyba dziesiąty worek ze śmieciami.
- Przepraszam, mówi pani o skoczkach?
- No a o kim? Pani jest z telewizji? To niech pani słucha, niech się świat dowie, jacy to syfiarze. O, a ten najlepszy ze wszystkich! – zbulwersowana pokazała palcem na Andreasa, który właśnie wyszedł z domku i od razu tego pożałował.
 – W domu cię tak nauczyli, żeby kłaść naczynia z niedojedzonym żarciem na podłodze? Mało się przez niego nie zabiłam! – krzyknęła do niego i postukała się w czoło – Żreć wszyscy by chcieli, a sprzątać nie ma komu!
Christina nie wytrzymała i parsknęła śmiechem na widok jego miny. Chłopak po chwili dopasował jej twarz do sytuacji, w której spotkał ją po raz pierwszy i z ust wyrwało mu się tylko ciche „o Jezu”. Wiedział, że będzie siać zamęt, czuł to już wtedy, ale dalej miał nadzieję, że jakoś go to ominie. Jednak prawda, że nadzieja matką głupich.

Schował się z powrotem i obiecał sobie, że już nigdy znikąd nie wyjdzie bez potrzeby. Ale w końcu nadszedł ten moment, by powlec się na wyciąg. Dopiero upewniając się, że na pewno nikt podejrzany znów nie kręci się wokoło wylazł i szybko przetransportował się do celu.

Na górze spotkał Schlierenzauera, który miał jeszcze sporo czasu, ale tylko w tym przejściowym pokoju był rowerek do spinningu*, na którym Gregor lubił rozgrzewać zziębnięte ciało przed skokiem.
- O, Wellinger, chodź na moment. – Niemiec trochę się niecierpliwił, bo i tak wyszedł z domku za późno przez tę stukniętą dziennikarkę, ale łaskawie podszedł do starszego kolegi.
- No, co?
- Robiłem ostatnio porządki w swoich starociach i trafiłem na coś ciekawego. I o tym bym chciał z tobą porozmawiać.
- Yyy, fajnie, ale od rozmów o porządkach w „starociach” są specjalne osoby, nazywają się psychologowie i nie robią tego za darmo, więc…
- Czekaj czekaj, panie cięty język. Znalazłem coś dotyczącego niejakiej Thei Wellinger. Mówi ci to coś?
- No tak, stary. Moja popieprzona siostra się tak nazywa. Ale co…
Nogi Gregora momentalnie odmówiły posłuszeństwa i spadły z pedałów, które nadal się kręcąc kilka razy boleśnie uderzyły go w łydki.
- Ej, zaczekaj, co z nią!? – Andi krzyknął, ale Gregor tylko machnął na niego ręką i wyleciał jak oparzony. Gdzie i po co? Cholera wie, ale na pewno spóźni się na swój skok. Cały Schlierenzauer – w końcu jak kochają, to poczekają, a są rzeczy ważne i ważniejsze – kwalifikacje i tak mógł sobie rozbić o kant tyłka. Niemniej jednak Wellinger nie mógł uwierzyć w to jak dziwnie zachowywali się ludzie wokół niego – najpierw szalony pies gończy, teraz Schlieri, który chyba sam nie wiedział, o co mu chodziło. Spojrzał na kalendarz – i choć wszystko na to wskazywało, nie było to prima aprilis.


Christina jeszcze chwilę pokręciła się tu i ówdzie, ale widząc, że nic już nie zdziała poszła na obiad do karczmy obok skoczni. Chłopaki sobie skakali, ale nieszczególnie ją to interesowało. Wolała spędzić nadchodzące dwie godziny przeglądając Internet – nagłośnienie było tak mocne, że i tak słyszała kto i ile skoczył. Przejrzała to, co udało jej się nagrać – 10 minut zdecydowanie kompromitujące ją, kibiców i skoczków, czyli plan jak na razie działał bez zarzutu.
W końcu nadszedł czas, żeby zapakować się do samochodu, ale perspektywa przejścia kilkuset metrów ubłoconym śniegiem nie napawała radością. Ale było warto – auto nagrzało się jak piasek na plaży w upalne dni.
Zatrzasnęła drzwi i już miała ruszać, kiedy zobaczyła znów tę wysoką postać w pomarańczowej czapeczce, ciągnącą za sobą narty i sportową torbę. „Boże, znowu te biedne dzieci – daj na jedzenie, daj na bilet, podwieź do hotelu. Sierotki Marysie” – pomyślała, ale ostatecznie wyjęła jeszcze na chwilę kluczyk ze stacyjki.
- Ej ty! Co, samochód ci spieprzył? – krzyknęła przez uchylone okno, ale Andreas udawał, że nie słyszy. – No już się nie obrażaj, tylko chodź, podwiozę cię.
Andi nie miał najmniejszej ochoty na kolejne starcie z dziennikarką, ale wizja targania tego wszystkiego do hotelu wcale nie była lepsza. Ze zrezygnowanym grymasem na twarzy powlókł się do czerwonego audi, swoje manele wrzucił na tylne siedzenie i sam już prawie siadał obok niej kiedy zauważył, że na tym fotelu już ktoś siedzi. Kot Behemot.
- No na co tak patrzysz? Weź ją na kolana. – rzuciła do niego i zaczęła odpalać auto.
Skoczek skrzywił się, ale zrobił tak, jak mówiła. Po chwili kot zwinął się w kulkę i zasnął, a Christina znów przypomniała sobie o jego obecności.
- Tę czapkę to ci Viessmann przykleił do czoła czy co? – kolejny raz mu dogryzła, a chłopak zirytowany zdjął nakrycie głowy i palcami rozczesał włosy.
- Lepiej? Czy jeszcze do czegoś się przyczepisz?
- Już nie, ale mógłbyś zapiąć pas, bo nie chcę cię mieć na sumieniu, Andreas.
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
- Hmm, pomyślmy – może stąd, że zapowiadali cię jak skakałeś? – odpowiedziała mu w sarkastycznym tonie. – Zapnij ten pas.

Ugh, jak ona go denerwowała… Szarpnął czarny materiał i znów zrobił to, o co prosiła – a raczej na nim wymogła. Najchętniej udusiłby tym pasem niczego niespodziewającego się kota, ale wtedy on sam nie dojechałby do hotelu żywy.
Droga do COS’u była za krótka, żeby Chris zdążyła nawymyślać mu jeszcze bardziej. Chłopak nie umiał ukryć, jak bardzo go irytowała, co sprawiało jej tym większą satysfakcję. Od małego uwielbiała dawać ludziom takie prztyczki. Od rodziców i nauczycieli dostawało jej się za to, że pyskuje. Na szczęście wybrała sobie zawód, w którym mogła popisywać się swoimi ironicznymi zdolnościami, o których raz po raz przekonywał się Andreas.

Bez słowa wysiedli i zaczęli iść w tym samym kierunku. Dopiero musząc się rozdzielić na korytarzu chłopak stwierdził, że wypadałoby podziękować.
- Na razie i dzięki za podwózkę.
- Nie ma sprawy. I bardziej zgodne z prawdą byłoby „do zobaczenia” – puściła mu oko i ruszyła w swoją stronę.

Oboje rzucili się na łóżko i włączyli telewizor. Tyle tylko, że każde w swoim pokoju. No i Christina z uśmiechem na twarzy, Andreas niekoniecznie.
Tak, denerwowała go. Ale nie mógł jednoznacznie powiedzieć, że czuł do niej antypatię. Ech, byłoby zdecydowanie łatwiej jej nie lubić, gdyby była brzydka. A tak? Pałętał mu się po głowie jej śnieżnobiały uśmiech, jeszcze bielszy przez kontrast z czerwoną szminką, kiedy robiła mu te swoje żarciki. Tak, Andreas, to takie do ciebie podobne – zamknij się w swoich czterech ścianach i snuj w myślach co by było gdyby. No właśnie, gdyby co? Gdyby w tej chwili ona myślała to samo o nim? Czy gdyby okazało się, że dogryza mu, bo jej się spodobał? Nie, Andi. Dogryzała ci, bo byłeś dla niej łatwym obiektem, gówniarzem, który i tak nie wpadnie na lepszą ripostę niż jej docinki. W swoim dialogu z samym sobą w ogóle nie brał pod uwagę tego, że mimo wszelkich złośliwości postanowiła zrobić dla niego coś miłego, nawet jeśli jedynie po to, by znów go powkurzać.
Westchnął ciężko i próbował przez resztę wieczoru skupić się na telewizorze, bezskutecznie odsuwając od siebie temat Christiny.
Główny obiekt rozważań Niemca także postanowił spędzić wieczór w samotności. Kotka obraziła się na nią za to, że Andreas zajął jej miejsce w samochodzie i olewała ją przez resztę dnia.
Pocieszny był ten Andreas. Przez myśl przeszło jej nawet słowo „uroczy”, ale to już byłoby nadużycie. Jeśli komentatorzy mówili prawdę to miał dopiero 18 lat. Christina zdążyła dawno zapomnieć jak to jest być nastolatką, ba – wkrótce kończyła 30-stkę. Tym bardziej nie mogła zrozumieć dlaczego taki małolat pląta jej się po głowie. Okej, podobało jej się to, jak reaguje na wszystkie docinki – tak bardzo starał się nie pokazywać irytacji i tak bardzo mu nie wychodziło.


Następnego dnia odpuściła sobie stalkowanie skoczków. Wybrała się na Krupówki, w końcu nigdy tam nie była, a przy okazji zwiedzania mogła nakręcić parę obrazków śmiesznie zachowujących się, pomalowanych na biało-czerwono kibiców.
Niespecjalnie obchodził ją konkurs drużynowy, czekała na indywidualny, jednak wracając do hotelu minęła samochody, z których wysypywali się rozradowani Niemcy. Później sprawdziła w Internecie, że zajęli drugie miejsce. Nie mogła nie uśmiechnąć się na myśl o młodzieńczej pasji Andreasa, który właśnie odnosił swoje pierwsze sukcesy. Tym bardziej ciekawił ją jutrzejszy konkurs i to, jak chłopak się zaprezentuje.
Dlatego też pojechała na skocznię zaraz po tym, jak zrobili to sami zainteresowani. Była w lekkim szoku, gdy po wyjściu z auta zobaczyła, co dzieje się z pogodą. Wiał przeraźliwy wiatr, w dodatku zacinało deszczem. Nie miała dobrych przeczuć co do tego konkursu – w taką pogodę nie poszłaby nawet po bułki do sklepu, bez wątpienia sędziowie dojdą do podobnych wniosków.
Ale tym razem przewidywania Christiny nie sprawdziły się. Organizatorzy za wszelką cenę chcieli przeprowadzić zawody, nawet kosztem zdrowia zawodników. Zirytowało ją to – nienawidziła, gdy do sportu mieszają się biznesmeni. Oczywiście to było nieuniknione, bo ktoś tą całą imprezę musiał finansować, ale to już była gruba przesada.
Obserwowała zza kulisów to, co się działo. Nadal wiatr niemiłosiernie miotał skoczkami w każdą stronę. Konkurs rozciągał się w nieskończoność przez ciągłe przerwy, kiedy to warunki na tyle się pogarszały, że pozwolenie na skok byłoby czystym szaleństwem.
Andreas niestety nie miał tyle szczęścia, co we wczorajszej drużynówce. On i Thomas Diethart oddali bardzo słabe skoki przy najgorszych warunkach ze wszystkich skoczków. Wprawdzie pozwolono im na powtórkę, ale i tym razem skoczyli kiepsko.
Widziała z daleka jak kierował się do domku. Zaraz za skocznią z impetem cisnął o ziemię narty i kask. Był wściekły. Christina nie wyobrażała sobie, że chłopak może tak emocjonalnie zareagować na to, co się stało. Spodziewała się raczej smutku, opuszczonej głowy, wyrazu rozczarowania, ale nie furii. Nie łam się kotek, takie życie. Raz na wozie, raz pod wozem, a częściej jednak to drugie. Znała to – uczucie, gdy robisz jeden krok do przodu i zaraz potem dwa w tył. Dlatego rozumiała to, co przeżywał i nawet mu współczuła.

Była pewna, że już się nie spotkają. Ona wieczorem zaczęła się pakować, chciała jak najszybciej być w domu. Niemiecka kadra też pewnie nie będzie z tym zwlekać. Myślała, żeby wcześniej zanieść walizkę do auta, a dopiero potem dopakować do końca torebkę i ruszać w podróż. Jednak znów natknęła się na Andreasa, w analogicznej sytuacji jak trzy dni temu, gdy się poznali. Chłopak usłyszał przerywany dźwięk szurania po drewnie i miauczenie. Nie musiał się długo zastanawiać, kto idzie.
Podszedł do niej i bez słowa wyrwał jej walizkę.
- Połowę hotelu obudziłabyś tym szuraniem – odpowiedział na nieme pytanie kobiety. Christina intuicyjnie wyczuła, że to nie czas na robienie sobie z niego żartów.
- Jak sobie radzisz? - niebardzo wiedziała, co ma powiedzieć, więc postanowiła być zwyczajnie uprzejma. Teraz to on był w szoku – przyzwyczaił się do tego, że z jej ust słyszał same cięte teksty.
- Z twoją walizką? Nieźle, chociaż chyba cegły w niej trzymasz.
Mimowolnie się uśmiechnęła, ale wiedziała, że to odbijanie piłeczki nie jest spowodowane jego dobrym humorem.
- Pytam serio.
Westchnął przeciągle i nie odzywał się do czasu, aż wpakował walizkę do bagażnika jej auta.
- Tak serio to chyba sama widziałaś.
No tak. Głupie pytanie. Jak miał się czuć?
- Przykro mi, naprawdę. Za to słyszałam, że wczoraj nieźle wam poszło. – zobaczyła lekki błysk w jego oczach, ale na krótko.
- To nie to samo.
- Wiem, ale też się liczy.
Milczeli przez chwilę, stojąc przy czerwonym audi na berlińskich numerach. W końcu, nie wiedzieć czemu zrobiło się jakoś dziwnie, więc Christina przerwała ciszę.
- Wracasz do środka?
Zaczęła iść, on za nią. Po chwili nadszedł moment, gdy trzeba było się rozejść. Andreas już otwierał usta, żeby się pożegnać, ale dziewczynie przyszedł do głowy idealny pomysł.
- Chodź do mnie, coś ci pokażę – pociągnęła go za ramię i szybkim krokiem zaprowadziła do swojego pokoju.
Kazała mu usiąść na łóżku i sama usiadła obok niego. Chłopak był totalnie zdezorientowany. Scenariusz jak z komedii romantycznej – dziewczyna najpierw jest cięta, a potem ni z gruchy ni z pietruchy sama cię zaciąga do łóżka. Skarcił się w myślach za takie porównanie, bo przeczuwał, dobrze zresztą, że wcale nie o to chodziło.
Christina wyciągnęła z torby kamerę i uruchamiając ją wprowadziła Andreasa w temat.
- Pamiętasz jak sprzątaczka obsmarowywała ci przy mnie tyłek?
- Mhm – chłopak lekko się zaczerwienił na wspomnienie tamtej sytuacji, bo do tej pory koledzy się z niego nabijali i mówili do niego „czyścioch”.
- Pewnie sobie pomyślałeś, że robię sobie z ciebie jaja, nie?
- Szczerze? Myślałem, że ci odbiło.

Bezczelny gówniarz.

- No więc nie. – i tu zaczęły się wyjaśnienia. Opisała mu po krótce po co był jej ten materiał.
- I to naprawdę poleci w telewizji?
- No, jeśli w ogóle zdecydują się to wyemitować. Ale pewnie nie będą mieli wyjścia.
Chłopak pokiwał głową. Jeszcze nie słyszał, żeby ktoś odwalił taką akcję.
- No dobra, ale chyba nie tylko ja i sprzątaczka tam jesteśmy?
Christina uśmiechnęła się chytrze i przycisnęła ‘play’.
Przy wstępie lekko się obruszył, ale nie mógł ukryć uśmiechu. Przy pijanych kibicach próbujących mówić po niemiecku już na głos się śmiał, ale Hilde przebił wszystko. Andreas tak trząsł się ze śmiechu, że ześlizgnął się z łóżka i prawie turlał po podłodze. W efekcie Christinę też napadła głupawka i wylądowała zaraz obok niego. Przez następne pół godziny chichrali się, a Andreas próbował imitować taniec Norwega, podśpiewując sobie jak on.

Kiedy udało im się uspokoić zdali sobie sprawę z tego, która jest godzina. Skoczek miał pół godziny do odjazdu autokaru, a Christina też nie powinna z tym zwlekać.
- Zmykaj już, bo znowu pojadą bez ciebie, a tym razem nie licz, że mój kot ustąpi ci miejsca w samochodzie – powiedziała, wyczuwając, że znów może sobie pozwolić na nutkę złośliwości.
- Racja. – uchylił drzwi i już przekroczył próg, gdy nagle sobie coś uświadomił. – Zaraz zaraz, chwila. Chciałem ci podziękować, a nawet nie wiem jak się nazywasz.
Christina posłała mu wredny uśmieszek i cofnęła się do środka, wygrzebując coś z torebki.
- Trzymaj, może kiedyś ci się przyda. – rzuciła mu jakąś małą kartkę, którą złapał w locie. Christina Heckmann, dziennikarka i reporterka sportowa. Plus jej numer telefonu. Poczuł się dziwnie wyróżniony, prawie jakby dała mu ten numer na zwykłej kartce, najlepiej z odciskiem jej pomalowanych ust pod spodem. Co z tego, że każdy mógł mieć tę wizytówkę – chłopak nie chciał sobie psuć tym humoru, nie teraz.
- Dzięki. Za poprawienie humoru i wizytówkę.
- Nie ma sprawy. A teraz leć, bo kicia zaraz wydrapie ci oczy.
Wyszedł, posyłając jej ostatni uśmiech i popędził przed siebie. Brawo, Christina, zrobiłaś dobry uczynek. A teraz zbieraj manatki i opuść to miejsce raz na zawsze.

Upewniła się, że o niczym nie zapomniała. Ogarnęła lekko, żeby całkiem nie psuć niemieckiemu narodowi reputacji w kwestii sprzątania i zauważyła na łóżku coś pomarańczowego.

Oho, komuś puścił klej na czole… Andreas zaaferowany tym, co pokazała mu Christina zapomniał swojej wszędobylskiej czapki. Właściwie mogła za nim pobiec i mu ją oddać, ale… Postanowiła zostawić sobie pamiątkę tego ciekawego weekendu. Była więcej niż pewna, że już nie spotka tego pociesznego chłopca, bo jak i po co?


OGŁOSZENIA PARAFIALNE

* - nieprawda - w Zakopanem taki rowerek był zaraz obok polskiego domku i tam właśnie rozgrzewał się Gregor - przy okazji pozdrowienia dla wszystkich, którzy też byli tam w tym roku ;)

** - może nie w wykonaniu Toma, ale zawsze - Amazing Horse
_______________________________________________________________________
Jeśli też oddałabyś wszystko za widok tańczącego Hilde - zostaw komentarz ;)


niedziela, 2 lutego 2014

2. Hard Kitty

Zakopane. Jedno z ulubionych miejsc nie tylko polskich skoczków. Bynajmniej nie przez skocznię. Kibice, dziewczyny, niesłabnący fejm i odpowiednie warunki – niczego więcej nie potrzebowali. Oczywiście przydałyby się jeszcze jakieś punkty w klasyfikacji generalnej, ale, jak to powiedział Kamil Stoch – skocznia jest jedna, a narty są dwie. 

Do tego dochodzili jeszcze dziennikarze, zawsze na wyposażeniu. Niestety tylko z niektórymi dało się pogadać. Większość przyjeżdżała tylko odbębnić przykry obowiązek, na dodatek wiecznie stojąc w śniegu i zimnie. Obu stronom byłoby lepiej, gdyby okazali czasem ludzką twarz, ale i tak nic nie przygotowało skoczków na to, co nastąpi.

***

Kwalifikacje w piątek, konkurs w sobotę, konkurs w niedzielę, Zakopane – zapamiętam. Powtarzała sobie w głowie kluczowe fakty. Cóż, co jak co, ale o skokach wiedziała tyle, co o fizyce kwantowej – że istnieją. Nie znosiła zimy i śniegu, dlatego przekopując się po zasypanych drogach między Berlinem a Zakopanem podkręciła klimatyzację do jakichś 30 stopni.

Tak to jest, jak twój szef wie, że nie znosisz zimy i samolotów. Zrobił to specjalnie, ale Christina nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by zepsuł jej plany. Od dawna zamierzała odejść, tak więc chcąc nie chcąc ułatwił jej ostateczną decyzję. A teraz pojedzie tam i będzie się bawić lepiej, niż kiedykolwiek za państwowe pieniądze.

- Kiciu, co ci? – powiedziała do małej, szarej kotki miauczącej wniebogłosy przy oknie na drugim siedzeniu. – Gorąco, wiem, ale z dwojga złego lepiej w tę stronę.

Podrapała ją pod pyszczkiem, kątem oka zauważając zielony znak drogowy obwieszczający, że ich męka zaraz się skończy. Chwilę postoją w korku. Nawigacja podpowiadała, że to normalne na tej drodze.

Spojrzała w lusterko i korzystając z chwili poprawiła makijaż malinową szminką, posyłając samej sobie promienny uśmiech. Tak właśnie, Christina. Włosy potargane, oczy podkrążone, pot na czole, ale jesteś piękna. A nigdy nie wiadomo, kiedy uroda może ci pomóc.

***

No, przynajmniej w tym roku nie poskąpili na hotel. Było wszystko – basen, sauna, siłownia etc. Ale to i tak nie sprawiło, żeby Andreas chciał z tego korzystać. Siedział w pokoju sam, przeglądając wciąż Internet i zastanawiając się dlaczego czas nie może płynąć szybciej. 

Nie to, żeby był samotnikiem. Po prostu nie czuł się dobrze wśród tych ludzi, którzy już coś osiągnęli. Był tylko gówniarzem, małym Niemcem, który jakoś załapał się do kadry. Na dodatek wśród Niemców nie było takiego zgrania jak u Norwegów czy Austriaków. Trener wciąż miał do niego jakieś „ale”, ciągle coś było nie tak. Inaczej wyobrażał sobie ten okres, kiedy nawet nie mógł pomarzyć o startach w PŚ. Rzeczywistość jednak spadła na niego dość okrutnie, bo okazało się, że przed nim jeszcze długa droga, bardziej przypominająca Paryż-Dakar niż Zakopiankę. 

Jak na ironię skoczkiem, z którym załapał najlepszy kontakt był ten, który błyszczał najjaśniej – Gregor Schlierenzauer. Może dlatego, że on też nie był przesadnie lubiany. A może dlatego, że nie musiał obawiać się niczego ze strony młodego Wellingera. Przecież nie odbierze mu medali, sympatii, fanów. On? Mały, pryszczaty Bawarczyk? Tak o sobie myślał, ale nie o to chodziło Schlierenzauerowi. 

Gregor nie był taki, za jakiego go brano. Przylgnęły do niego łatki zarozumialca z parciem na sławę. A kiedyś, jeszcze całkiem niedawno Austriak był podobny do Andreasa. Z wielkim potencjałem, który jeszcze nie każdy zauważał, z ambicjami. Środowisko skoczków okazało się jednak bardzo hermetyczne. Każdy „nowy” był potencjalnym rywalem. A jak już udawało mu się odbierać starym wygom punkty, to trzeba było zrobić mu „reklamę”. To nie była ta sama atmosfera, co kiedyś. Paradoksalnie momentem przełomowym było odejście Adama Małysza. Polak doskonale spełniał rolę dobrego ducha tego sportu, zjednując sobie nawet najmniej przychylnych kolegów.

 Ale Adama już nie było, jak i wielu innych skoczków wychowanych w duchu czystej rywalizacji. Gregor odnosząc zwycięstwo po zwycięstwie odciął się od zazdrosnych kolegów jeszcze bardziej, trzymając się tylko z kilkoma. Naturalnym odruchem, gdy tylko poznał Andreasa było troszczenie się o to, żeby młody nie postanowił wtopić się w tłum i być taki, jak reszta. Widział w nim coś z siebie samego, kiedy zaczynał karierę – jakąś niewinność i naiwność, która powinna być w człowieku jak najdłużej się da.

***

- Halo? Jest tu kto? – krzyknęła w opuszczonej recepcji hotelu. Była 22, wokół nikogo. Westchnęła ciężko i zaczęła targać swoją walizę szurając po drewnianej podłodze. Dobrze, że przynajmniej wiedziała, który ma pokój. 

Nagle głośne jeb-dup prawie przyprawiło ją o zawał. Ale co robi dziennikarz w sytuacji zagrożenia? Sięga po aparat. Obróciła się i szybko walnęła kilka zdjęć na ślepo, nie wiedząc nawet co lub kogo fotografuje. Dopiero podnosząc wzrok zobaczyła wysokiego blondyna w kurtce z flagą Niemiec na plecach patrzącego na nią w sposób sugerujący, że średnio podobało mu się jej zachowanie.

Stali kilkanaście sekund w ciszy. W końcu Christina posłała mu wredny uśmieszek i podeszła bliżej.

- Od dzisiaj radzę mieć oczy dookoła głowy, Team Germany – szepnęła wymijając go na holu. 

Nic nie odpowiedział, ciągle zdziwiony tym, że wystarczyło wyściubić nos z pokoju, trzasnąć drzwiami trochę głośniej niż zwykle i już spotykało go coś dziwnego. Ostatnią rzeczą, jaką zauważył zanim Christina postanowiła dać mu spokój była jej plakietka, zawieszona na szyi.

- Szlag by cię… - mruknął pod nosem, już czując, że to na pewno nie był typ dziennikarki, która łatwo odpuszcza. 

Zapomniał już nawet, po co chciał wychodzić, więc się wrócił. Jednak zanim zdążył zamknąć drzwi o nogę otarło mu się coś miękkiego. Odruchowo się wzdrygnął, a kot, który jeszcze przed chwilą łasił się do niego rozpoczął monolog, prychając i fukając na niego przez dobrą minutę. 

- Nie gap się, bo kociej mordy dostaniesz. – syknął do urażonej kotki – A kysz!

Kot pobiegł w stronę swojej pani, a Andreas przez długi czas nie mógł się otrząsnąć z poczucia absurdu, jakim była ta sytuacja. Mała blondynka z kurwikami w oczach i kot niczym Behemot z Mistrza i Małgorzaty. 

Nie miał dobrych przeczuć, a to mogło znaczyć tylko tyle, że jego intuicja działała bez zarzutu.



Małe odautorskie post scriptum:

1) Wiem, wiem, że w czasie konkursu w Zakopanem Andreasem nie był już „tylko małym Niemcem”, ale na potrzeby opowiadania uznajmy, że tak było ;)

2) w opowiadaniu Wellinger jest młodszy o rok, niż w rzeczywistości

3) pewnie wiele z Was widziało już bloga o nazwie „Feuer und Wasser kommt nicht zusammen”. Jak już koleżanka prowadząca go uprzedziła – fabuły naszych  historii mogą, a raczej na pewno będą się lekko zazębiały, więc gorąco polecam odwiedzić przede wszystkim dlatego, że jest świetnie pisany ;)

4) na ostatek dodam tylko, że dziękuję osobom komentującym i czytającym, bo to dużo daje w początkach tej trudnej drogi jaką jest pisanie opowiadania tylko po to, żeby mieć pretekst do nieuczenia się :) 
___________________________________________________________________________________
Jeśli też wiesz o co chodzi z Behemotem - zostaw komentarz ;)