niedziela, 2 lutego 2014

2. Hard Kitty

Zakopane. Jedno z ulubionych miejsc nie tylko polskich skoczków. Bynajmniej nie przez skocznię. Kibice, dziewczyny, niesłabnący fejm i odpowiednie warunki – niczego więcej nie potrzebowali. Oczywiście przydałyby się jeszcze jakieś punkty w klasyfikacji generalnej, ale, jak to powiedział Kamil Stoch – skocznia jest jedna, a narty są dwie. 

Do tego dochodzili jeszcze dziennikarze, zawsze na wyposażeniu. Niestety tylko z niektórymi dało się pogadać. Większość przyjeżdżała tylko odbębnić przykry obowiązek, na dodatek wiecznie stojąc w śniegu i zimnie. Obu stronom byłoby lepiej, gdyby okazali czasem ludzką twarz, ale i tak nic nie przygotowało skoczków na to, co nastąpi.

***

Kwalifikacje w piątek, konkurs w sobotę, konkurs w niedzielę, Zakopane – zapamiętam. Powtarzała sobie w głowie kluczowe fakty. Cóż, co jak co, ale o skokach wiedziała tyle, co o fizyce kwantowej – że istnieją. Nie znosiła zimy i śniegu, dlatego przekopując się po zasypanych drogach między Berlinem a Zakopanem podkręciła klimatyzację do jakichś 30 stopni.

Tak to jest, jak twój szef wie, że nie znosisz zimy i samolotów. Zrobił to specjalnie, ale Christina nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by zepsuł jej plany. Od dawna zamierzała odejść, tak więc chcąc nie chcąc ułatwił jej ostateczną decyzję. A teraz pojedzie tam i będzie się bawić lepiej, niż kiedykolwiek za państwowe pieniądze.

- Kiciu, co ci? – powiedziała do małej, szarej kotki miauczącej wniebogłosy przy oknie na drugim siedzeniu. – Gorąco, wiem, ale z dwojga złego lepiej w tę stronę.

Podrapała ją pod pyszczkiem, kątem oka zauważając zielony znak drogowy obwieszczający, że ich męka zaraz się skończy. Chwilę postoją w korku. Nawigacja podpowiadała, że to normalne na tej drodze.

Spojrzała w lusterko i korzystając z chwili poprawiła makijaż malinową szminką, posyłając samej sobie promienny uśmiech. Tak właśnie, Christina. Włosy potargane, oczy podkrążone, pot na czole, ale jesteś piękna. A nigdy nie wiadomo, kiedy uroda może ci pomóc.

***

No, przynajmniej w tym roku nie poskąpili na hotel. Było wszystko – basen, sauna, siłownia etc. Ale to i tak nie sprawiło, żeby Andreas chciał z tego korzystać. Siedział w pokoju sam, przeglądając wciąż Internet i zastanawiając się dlaczego czas nie może płynąć szybciej. 

Nie to, żeby był samotnikiem. Po prostu nie czuł się dobrze wśród tych ludzi, którzy już coś osiągnęli. Był tylko gówniarzem, małym Niemcem, który jakoś załapał się do kadry. Na dodatek wśród Niemców nie było takiego zgrania jak u Norwegów czy Austriaków. Trener wciąż miał do niego jakieś „ale”, ciągle coś było nie tak. Inaczej wyobrażał sobie ten okres, kiedy nawet nie mógł pomarzyć o startach w PŚ. Rzeczywistość jednak spadła na niego dość okrutnie, bo okazało się, że przed nim jeszcze długa droga, bardziej przypominająca Paryż-Dakar niż Zakopiankę. 

Jak na ironię skoczkiem, z którym załapał najlepszy kontakt był ten, który błyszczał najjaśniej – Gregor Schlierenzauer. Może dlatego, że on też nie był przesadnie lubiany. A może dlatego, że nie musiał obawiać się niczego ze strony młodego Wellingera. Przecież nie odbierze mu medali, sympatii, fanów. On? Mały, pryszczaty Bawarczyk? Tak o sobie myślał, ale nie o to chodziło Schlierenzauerowi. 

Gregor nie był taki, za jakiego go brano. Przylgnęły do niego łatki zarozumialca z parciem na sławę. A kiedyś, jeszcze całkiem niedawno Austriak był podobny do Andreasa. Z wielkim potencjałem, który jeszcze nie każdy zauważał, z ambicjami. Środowisko skoczków okazało się jednak bardzo hermetyczne. Każdy „nowy” był potencjalnym rywalem. A jak już udawało mu się odbierać starym wygom punkty, to trzeba było zrobić mu „reklamę”. To nie była ta sama atmosfera, co kiedyś. Paradoksalnie momentem przełomowym było odejście Adama Małysza. Polak doskonale spełniał rolę dobrego ducha tego sportu, zjednując sobie nawet najmniej przychylnych kolegów.

 Ale Adama już nie było, jak i wielu innych skoczków wychowanych w duchu czystej rywalizacji. Gregor odnosząc zwycięstwo po zwycięstwie odciął się od zazdrosnych kolegów jeszcze bardziej, trzymając się tylko z kilkoma. Naturalnym odruchem, gdy tylko poznał Andreasa było troszczenie się o to, żeby młody nie postanowił wtopić się w tłum i być taki, jak reszta. Widział w nim coś z siebie samego, kiedy zaczynał karierę – jakąś niewinność i naiwność, która powinna być w człowieku jak najdłużej się da.

***

- Halo? Jest tu kto? – krzyknęła w opuszczonej recepcji hotelu. Była 22, wokół nikogo. Westchnęła ciężko i zaczęła targać swoją walizę szurając po drewnianej podłodze. Dobrze, że przynajmniej wiedziała, który ma pokój. 

Nagle głośne jeb-dup prawie przyprawiło ją o zawał. Ale co robi dziennikarz w sytuacji zagrożenia? Sięga po aparat. Obróciła się i szybko walnęła kilka zdjęć na ślepo, nie wiedząc nawet co lub kogo fotografuje. Dopiero podnosząc wzrok zobaczyła wysokiego blondyna w kurtce z flagą Niemiec na plecach patrzącego na nią w sposób sugerujący, że średnio podobało mu się jej zachowanie.

Stali kilkanaście sekund w ciszy. W końcu Christina posłała mu wredny uśmieszek i podeszła bliżej.

- Od dzisiaj radzę mieć oczy dookoła głowy, Team Germany – szepnęła wymijając go na holu. 

Nic nie odpowiedział, ciągle zdziwiony tym, że wystarczyło wyściubić nos z pokoju, trzasnąć drzwiami trochę głośniej niż zwykle i już spotykało go coś dziwnego. Ostatnią rzeczą, jaką zauważył zanim Christina postanowiła dać mu spokój była jej plakietka, zawieszona na szyi.

- Szlag by cię… - mruknął pod nosem, już czując, że to na pewno nie był typ dziennikarki, która łatwo odpuszcza. 

Zapomniał już nawet, po co chciał wychodzić, więc się wrócił. Jednak zanim zdążył zamknąć drzwi o nogę otarło mu się coś miękkiego. Odruchowo się wzdrygnął, a kot, który jeszcze przed chwilą łasił się do niego rozpoczął monolog, prychając i fukając na niego przez dobrą minutę. 

- Nie gap się, bo kociej mordy dostaniesz. – syknął do urażonej kotki – A kysz!

Kot pobiegł w stronę swojej pani, a Andreas przez długi czas nie mógł się otrząsnąć z poczucia absurdu, jakim była ta sytuacja. Mała blondynka z kurwikami w oczach i kot niczym Behemot z Mistrza i Małgorzaty. 

Nie miał dobrych przeczuć, a to mogło znaczyć tylko tyle, że jego intuicja działała bez zarzutu.



Małe odautorskie post scriptum:

1) Wiem, wiem, że w czasie konkursu w Zakopanem Andreasem nie był już „tylko małym Niemcem”, ale na potrzeby opowiadania uznajmy, że tak było ;)

2) w opowiadaniu Wellinger jest młodszy o rok, niż w rzeczywistości

3) pewnie wiele z Was widziało już bloga o nazwie „Feuer und Wasser kommt nicht zusammen”. Jak już koleżanka prowadząca go uprzedziła – fabuły naszych  historii mogą, a raczej na pewno będą się lekko zazębiały, więc gorąco polecam odwiedzić przede wszystkim dlatego, że jest świetnie pisany ;)

4) na ostatek dodam tylko, że dziękuję osobom komentującym i czytającym, bo to dużo daje w początkach tej trudnej drogi jaką jest pisanie opowiadania tylko po to, żeby mieć pretekst do nieuczenia się :) 
___________________________________________________________________________________
Jeśli też wiesz o co chodzi z Behemotem - zostaw komentarz ;)


6 komentarzy:

  1. Wielbię Andiego za to "Szlag by Cię!". Racja, szlag by ją! :D kurwiki w oczach, kot Behemot, wszystko co Olarek lubi najbardziej. Czekam aż wmieszasz w jakąś akcję szanowną siostrunię :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowna siostrunia pojawi się w odpowiednim momencie :D Andi taki chojrak, ale tylko jak nikt nie słyszy, a że słyszał kot to się nie spodziewał ;>

      Usuń
  2. To będę pierwszą komentującą rozdział :D co za zaszczyt :D hahaha, po co człowiekowi nauka skoro można pisać :D powiem Ci, że jestem po Mistrzu i Małgorzacie i nie musiałam się zastanawiać, o co chodzi z tym kotem :D No jestem ciekawa jak Christina wykona swoją pracę, skoro ma być to najgorszy materiał...Ładnie pożegna szefa i pracę, nie ma co :D hahaha :D Jestem ciekawa jak dalej potoczą się ich losy...Na pewno będzie ciekawie! ;)
    Poinformujesz o nowościach? ;) przy okazji zapraszam do siebie www.wellingerandreas.blogspot.com i freitagrichard.blogspot.com ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, nauka to efekt uboczny życia :D Koteczek po prostu rozumie trochę więcej, niż normalne dachowce - ma to po swojej pani :P Myślę, że następny rozdział pokaże, jak bardzo można spieprzyć materiał ze skoków narciarskich.

      Chętnie wstąpię i przeczytam Twoje blogi i ściskam tak mocno, jak Kamil Stoch swoje trofea :*

      Usuń
  3. Na samym początku dziękuję za zaproszenie :) Już po zapoznaniu się z bohaterami czułam, że będzie się działo. Duża różnica wieku pomiędzy obojgiem... zaraz, to teraz podobno modne ... mężczyzna młodszy od kobiety xD ... ok do rzeczy! Od razu widać że Christina to pewna siebie kobieta sukcesu i nie daje sobą pomiatać. Brawo :D Ale zastanawiam się jakie będą jej relacje z tym 'małym' i 'pryszczatym' Andim :D Pomysł świetny, dlatego czekam na kolejny rozdział :) Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja dziękuję, że wpadłaś :)

    Ja doskonale wiem, jakie będą relacje, ale nie powiem :D Wszystko się okaże prędzej czy później, ale raczej później, bo lubię pisać długie rozdziały, a czasu nie mam za dużo :) Postaram się, żeby było ciekawie.

    Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń