niedziela, 4 maja 2014

10. Are you gonna go my way?

_________________________________________________________________________
OGŁOSZENIA PARAFIALNE

1) Na początku przyznaję - wstyd mi, że tak długo mi zeszło z tym rozdziałem, ale jak to mówią: ciężko jest lekko żyć ;)
2) Tak czy siak dzięki za wyświetlenia, których cały czas jest trochę, choć od takiego czasu nie ma na co tutaj patrzeć - obiecuję w tej materii poprawę.
3) I dzięki za ilość komentarzy, która uległa lekkiej poprawie. Fajnie, że ktoś zauważa czyjąś pracę - nie mówię tu tylko o pochwałach. Zupełnie inaczej się czuję, gdy wiem, że to nie idzie na marne i ktoś rzeczywiście uśmiecha się czy ma jakiekolwiek inne wrażenia zmysłowe podczas czytania tego opowiadania.
4) Jeśli jest jakaś zbłąkana duszyczka, która czyta, a nie składa się jej na komentarz to bardzo proszę - niech przemówi :)
5) Jeszcze raz przypominam o zakładce "Oni" - zajrzyjcie ;)
6) To tyle przynudzania. Na koniec wysyłam pozdrowienia do pewnej pani zza ściany, bo ona mnie w swoim odautorskim także błogosławi :*
_________________________________________________________________________


Obraziła się. Ten dziennikarz to jej facet. Nie ja. On. Pff, ale jestem głupi. I tak nigdy nie miałem szans. Albo coś się stało. Nie. Wtedy dałaby znać. Bo czemu nie? Może. Prawdopodobnie. No chyba, że…

- Andi? Halo!
- Co? – odkrzyknął mamie, która wtargnęła do jego pokoju akurat, gdy siedział po turecku na łóżku i rozmyślał. Wiadomo o czym – o niczym innym nie myślał. Chwilami, gdy przypominała mu się pierwsza w jego życiu runda łóżkowego jujitsu dostawał gęsiej skórki i prawie się uśmiechał. Jednak zaraz potem uzmysławiał sobie, że chyba ją przegrał.
„Wymeldowała się z dzisiaj razem z innym dziennikarzem.”
I ta baba powiedziała to z takim spokojem! Jakby to było zupełnie normalne. Tak po prostu sobie spieprzyła. Dzień jak co dzień.
- Słuchasz mnie czy nie?
- Nie. – odpowiedział zupełnie szczerze, bo dopiero zorientował się, że mama dobre dwie minuty mówiła mu coś nad głową. – Możesz powtórzyć?
- Co z tobą? Mówię do ciebie jak do ściany. – westchnęła i pokiwała głową. – Zaraz przyjadą do nas ciocia i wujek z Ingolstadt. Może z tej okazji wyszedłbyś ze swojej dziupli chociaż na chwilę, co?
Popatrzył na nią i przewrócił oczami. No jasne, znów prezentacja medalu i czułe poklepywania po plecach. Och och, Andi taki zdolny, taki młody, taka chluba rodziny.
Ciocia. Przypomniał mu się żarcik, jaki upośledzeni koledzy zrobili mu po meczu Bayernu jak próbował wcisnąć im, że Christina to jego ciotka. Czemu tak nie mogło być zawsze? Nie mogła tak po prostu z nim być? Przecież wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, bardzo dobrym. Nie rozumiał tego. Już lepiej byłoby, gdyby prosto z mostu powiedziała mu, że ma go gdzieś. Odcierpiałby swoje i wrócił do życia. Teraz rodzice zmusili go, żeby spędził w domu czas do następnego konkursu i był to chyba najgorszy możliwy pomysł. Ale nie miał serca, żeby tego nie zrobić. Cieszyli się tymi igrzyskami bardziej, niż on.

I przesiedział wieczór z wujkami pobłyskując swoim olimpijskim złotkiem. Już jutro trening, potem kwalifikacje i konkurs. Wiedział, że mu nie pójdzie. Zawsze to wyczuwał, aczkolwiek nie działało to łagodząco na złość. Chociaż w tym przypadku całkowicie mu to wisiało. Mógł być pierwszy albo ostatni. Albo w ogóle tam nie pojechać i też byłoby fajnie.
Dlatego też wcale się nie zdziwił, gdy spojrzał na tablicę wyników. Był ostatni. I tym razem nawet Diethart nie spieprzył skoku razem z nim. Mało go to wszystko obchodziło. Ale Severin wygrał, więc chłopaki wymyślili, że po przyjeździe do Niemiec zamiast rozjechać się do domów zatrzymają się w Berlinie i postawią mu piwo. Andiemu było to potrzebne jak zeszłoroczny śnieg, ale sumienie nie pozwalało mu się wyłamać. Lubił Severina – dużo mu pomagał i był pozytywną osobą – niech ma to swoje piwo.

* * *

- No i wtedy podchodzi do mnie i mówi „to ty jesteś tym skoczkiem?” Mówię wam, jak się okręciłem za siebie z półobrotu to z zaskoczenia prawie wywaliłem na nią płyn do naczyń. - Od pół godziny Wank opowiadał historię swojego życia, czyli jak poznał jakąś laskę w supermarkecie.
- No, no i co dalej? – odpowiedzieli chórem prawie wszyscy.
- Poprosiła mnie o autograf.
- Na cyckach? – spytał zainteresowany, acz mocno wstawiony Marinus.
- Na płatkach kukurydzianych.
Wszyscy jak jeden mąż ryknęli śmiechem, tylko Welli i Freitag zrobili zmieszane miny. Richard po prostu był zmierzły jak zwykle, a Andreas nie miał ochoty na słuchanie takich pierdół.
- No dobra, wzruszyłem się, a jakiś morał tej opowieści? – Kraus dalej ciągnął temat.
- Jak zapakowałem zakupy do auta zobaczyłem, że w wózku leżą te płatki z autografem. Już myślałem, że wzięła mnie za innego skoczka i jak zauważyła nazwisko to zrezygnowała, patrzę – a tu jej numer telefonu. - Życzliwi koledzy już chcieli obśmiać pechowość Wankiego, a zamiast tego opadły im szczęki. – I jutro idziemy na randkę.
Super. Tego właśnie było mu trzeba – przechwałek innych facetów, jak to garnęły się do nich laski. Andi poczuł, jakby ktoś dał mu po gębie.

Siedział skulony, pijąc już któreś z kolei piwo i odzywał się co najwyżej półsłówkami. Na szczęście wszyscy zajęli się Severinem-zwycięzcą i wzruszającą historią Wanka, dzięki czemu nie zwracali na niego uwagi. Oprócz Freitaga, którego już kilka razy przyłapał na wgapianiu się w niego. Jaki on jest dziwny…
Dopiero, kiedy mieli się rozjechać do domów zwrócili na niego uwagę.
- Jak to nie wracasz? Odbiło ci czy co? – obruszył się zdziwiony Marinus na wyznanie Andreasa, który nie zamierzał jechać do domu.
- Co ty chcesz tu robić w nocy? Jak idziesz do klubu to czekaj, idę z tobą. – dodał rozbawiony jak zwykle Wank, niezbyt poważnie traktując „młodego”.
- Nie wasz interes i nie, nigdzie ze mną nie idziesz, Wank! – szarpnął się, gdy Severin próbował go zatrzymać. Skoczkowie nie mieli pojęcia, co wyprawia Wellinger. Noc, Berlin i on - dzieciak z Bawarii, który w stolicy był może parę razy.
- Doobra, dajcie mu spokój. Ma te swoje osiemnaście, niech robi co chce. – Marinus machnął ręką i odwrócił się, idąc w stronę postoju dla taksówek.
Patrzyli chwilę na oddalającą się sylwetkę Andiego, po czym każdy poszedł w swoim kierunku. Tylko Freitag stał w tym samym miejscu, dopóki zupełnie nie stracił go z oczu – co było dość dziwne, bo prawie w ogóle się do niego nie odzywał.

* * *

Szedł przed siebie nie zwracając uwagi nawet na nazwy ulic. W głowie jeszcze szumiał mu alkohol, stąd za wiele nie myślał o tym, co robi. Podświadomość podpowiadała cel – znaleźć . Przecież byli w Berlinie, a ona tam mieszkała. Czemu nie pomyślał o tym wcześniej? Nie siedziałby bez sensu z ludźmi, którzy i tak mają go za głupiego gówniarza. Zamiast tego poszukałby osoby, która zapewne też podobnie o nim myślała. Tyle, że akurat ona miała długie blond włosy i kilka innych walorów.
No i był w niej zakochany. Prawdopodobnie bez wzajemności, ale zanim o tym przesądzi chciał to usłyszeć od samej zainteresowanej. Chris jak dotąd skutecznie mu to uniemożliwiała, ale to koniec. Znajdzie ją - choćby miał wynająć prywatnego detektywa.
Tylko od czego zacząć? Wiedział, gdzie było jej monachijskie mieszkanie, ale z tego, co mówiła pomieszkiwała tam tylko okazyjnie. Miał do niej dwa numery – jeden prywatny, drugi służbowy. Usiadł na chwilę na jakimś bliżej nieokreślonym murku i wklepał ten służbowy w google. Bingo! Dostał się na stronę internetową redakcji, z której tak widowiskowo odeszła.

Szefowie przeważnie wiedzą, gdzie mieszkają pracownicy, prawda? I wcale nie wkurwiają się, kiedy ktoś dzwoni do nich o trzeciej w nocy? Szczególnie, jeśli jest to – powiedzmy – szef działu kadr, który ma problem z niepełną dokumentacją, którą dziwnym trafem postanowił zająć się o takiej godzinie. Christina chyba miała go za idiotę, skoro myślała, że nie znajdzie sposobu na to, by do niej dotrzeć.
- Halo? Dzwonię z działu kadr, może mi pan podać dokładny adres Christiny Heckmann?
- Coo? Zwariowałeś, Seb? Serio, o tej godzinie?
- Tak, najpóźniej jutro muszę zdać jej dokumenty, a są tu jakieś nieścisłości. Telefonu nie odbiera, więc muszę się jakoś do niej dostać.
- Wiedziałem, że jesteś porąbany, ale całkiem cię pokręciło. Otto-Suhr-Allee 110. Jak spytasz o numer mieszkania to cię zabiję.
- Dobra, to już znajdę. Dzięki i przepraszam.
- Spoko, tylko lepiej więcej mnie nie wkurwiaj, bo będzie po premii.

Uff. Musiał użyć całej swojej siły, żeby nie spękać w trakcie rozmowy, a i tak drżał mu głos. Swoją drogą miała rację – dupek z tego jej ex-szefa.
Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że Otto-Suhr-Allee było po drugiej stronie miasta. Andreas nie miał zielonego pojęcia o komunikacji miejskiej w Berlinie, więc błądził 15 minut zanim znalazł przystanek – z którego oczywiście nie jechało nic w tamtą stronę. Wokół nie było nikogo, kogo mógłby spytać o autobus. Szedł więc przed siebie, skręcając po drodze w różne alejki w nadziei, że trafi na odpowiednie miejsce. I faktycznie, po kilkudziesięciu minutach znalazł przystanek. Ale żeby nie było za pięknie – autobus odjeżdżał za pół godziny, jechał drugie pół godziny. Zanim tam dotrze będzie 5 rano – może akurat trafi na nią, wychodzącą po świeże bułki? Chociaż znając ją wolałaby przymierać głodem niż wstać o takiej godzinie.
Był tak przejęty swoją misją, że zapomniał o bezlitosnej temperaturze. Przypomniał sobie dopiero, gdy w nagrzanym autobusie zaczęły mu odmarzać wszystkie części ciała – łącznie z mózgiem. Doszło do niego, że nawet nie zauważył, kiedy przestał być na nią zły o całą sytuację. Chciał ją zobaczyć – po prostu. Dlatego wysiadając od razu zaczął się rozglądać. Były małe szanse, ale zawsze. A jak nie teraz, to na pewno zobaczy ją już za kilka minut – mogła ignorować smsy, telefony, ale pukania do drzwi nie zniesie.
Nie przemyślał, jak dostać się do budynku, w którym jest domofon. Na poczekaniu wpadł na genialny pomysł, że poczeka, aż ktoś wyjdzie. Po 10 minutach jednak stracił zapał – ta część Berlina spała dłużej. 
No to co, zamawiał ktoś budzik? Nie było nazwisk przy numerkach – zresztą nawet jak, to nie było pewności, że Chris wpuści go na górę. Pewnie dialog wyglądałby mniej więcej: „Kto tam?” „Andreas.” „ A to przepraszam, nie ma nikogo w domu.” Wkurwił już jej byłego szefa, to teraz powkurwia sąsiadów – czemu nie? Przy którejś próbie, przedstawiając się jako „ulotki”, jakaś zirytowana starsza pani po kilku siarczystych wyzwiskach otworzyła.
Od razu pognał w górę po schodach. Nie wsiadał do windy – po co, skoro i tak musiał patrzeć na nazwisko przy każdych drzwiach? Dopiero na piątym piętrze zobaczył znajome imię. Odpoczął chwilę i zaczął swoją symfonię. Nikt nie podchodził, nie było słychać kroków, ale i tak pukał wytrwale – dopóki nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi. Nie tych, do których się dobijał.
- No i co stukasz, chłopie? Wiesz która jest godzina? – owinięta szlafrokiem kobieta w średnim wieku wyskoczyła na niego z taką werwą, że prawie dostał zawału.
- P-p-przepraszam.
- To nie przepraszaj tylko się wynoś zanim zadzwonię po dozorcę! A tam gdzie stukasz i tak nikt nie mieszka.
Nikt nie mieszka…?
- Ale jak to?
- A tak to. Mieszkała taka blondyna, to ze dwa dni temu wyszła stąd obładowana torbami i już nie wróciła. I lepiej weź z niej przykład. – wymierzyła w niego palcem i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Powoli wypuścił powietrze, wstrzymywane od kilku chwil w płucach. Robiło się coraz ciekawiej.
Usiadł na schodach i wyjął komórkę. Tylko po co? Dzwonienie do Christiny już przerabiał. Co miał robić? Czuł się jak dziecko we mgle, które bardzo czegoś chciało, ale nie wiedziało, w którą iść stronę. Wóz albo przewóz – albo poprawi sobie ten dzień albo spieprzy go doszczętnie.
- Hej, Thea.
- Andi? Tobie co się stało, że tak rano dzwonisz? Że w ogóle dzwonisz?
- Tak jakoś. Co u ciebie?
- Pfff, bo ja wiem? Chyba wszystko dobrze. Grzeję tyłek po zimnym Soczi, nadrabiam towarzyskie zaległości. Pomijając fakt, że ostatnio na imprezie dostawiała się do mnie jakaś narwana lesba.
- Yhym…
- Oho. Czyli chyba ja ciebie powinnam o to spytać.
- O co?
- No słyszę, że coś jest nie tak. Jesteś w domu?
- Nie. W Berlinie. Nie pytaj dlaczego.
- No, a poza tym?
- Co mam ci mówić? Wszystko się sypie. Widziałaś Falun? Po cholerę pytam, na pewno nie. Byłem ostatni, rozumiesz?
- A kto powiedział, że zawsze będziesz pierwszy? Wyluzuj trochę. Pod nosem masz jeszcze mleko, a zdobyłeś złoto na olimpiadzie. Może trochę byś to docenił?
- Doobra, wcale nie o to chodzi. I wiem, że masz rację. Po prostu… Wychodzi mi wszystko i…
- Uuu, mój brat – skromny jak zwykle.
- No daj mi skończyć. W sporcie mi idzie, w szkole w miarę, nie mam na co narzekać poza jednym, na czym mi najbardziej zależy. Cały czas wydaje mi się, że jestem blisko, że już jest dobrze i znów to się ode mnie oddala, a ja nie wiem co mam robić.
- Oj, Andi. Nie wiem, o czym dokładnie mówisz i coś mi się zdaje, że mam nie dopytywać. Jeśli jest coś, czego chcesz najbardziej i wydaje ci się, że to da ci szczęście, to łap sukinsyna, trzymaj za nogi i nie puszczaj.
- Łatwo powiedzieć.
- Niełatwo, a jeszcze gorzej zrobić. Ale jesteś pan Wellinger, prawda? A teraz wybacz, ale jak nie pójdę spać na chociaż godzinę dłużej to umrę.

Łap sukinsyna…? Tak, może to była jakaś myśl. 
__________________________________________________________________________
Jeśli też otworzyłabyś drzwi Andiemu - zostaw komentarz!