- Cześć! – rzuciła dziarsko reszcie redakcji. Po co udawać,
że jest się skromniejszym, niż się było? Nie tego oczekuje się od ludzi z
mediów. Tutaj wszystko było sztuczne, czy skromność, czy pewność siebie. A
Christina aktualnie miała gdzieś wszelkie wymogi i z chęcią pokazywała
wszystkim zazdrosnym dupkom swoją najszczerszą radość. Najbardziej prestiżowa
niemiecka nagroda dla dziennikarzy w kategorii dziennikarstwa sportowego? Pff,
jasne, udawajcie dalej, że i tak było wam wszystko jedno. A w międzyczasie podajcie
mi moje latte.
- Christina, zapraszam do mnie.
Latte nie było, za to
odezwał się zdecydowanie największy bufon, jakiego znała – jej szef. Zawsze
oficjalny, zawsze nadęty i sztywny, jakby dopiero co ktoś wetknął mu w tyłek
kij od miotły. Poczłapała ostentacyjnie ociężałym krokiem do jego biura
wyczuwając, że nic dobrego jej tam nie czeka.
- Gratuluję nagrody – ooo, ktoś zmienił swoje zwyczaje… - a
to materiał na następne zadanie.
Uśmiechnęła się szeroko. Otworzyła teczkę. Zamknęła. Szef
odwzajemnił uśmiech, jednak na jej twarzy już nie było po nim śladu. No jasne,
mogła przewidzieć, że zechce jej dopiec mimo wszystko.
Dopiero wieczorem, w domu, przy kawie przeczytała to
dokładnie. Ona, dziennikarka z paroletnim stażem, osiągnięciami, sławą i sympatią
prawie każdego, kto kiedykolwiek widział jej słodką buźkę ma latać za jakimiś
latającymi gówniarzami? I to w weekend, w który gra jej ulubiona piłkarska
drużyna? Pewnie, nażarłaś się szczęścia, to teraz rzygaj. Ale tym razem się
doigrałeś – już wiedziała, że zanim odejdzie z tej redakcji będzie to ostatni
materiał, jaki dla niej zrealizuje.
Najgorszy, jaki kiedykolwiek powstanie w
historii telewizji.
_______________________________________________________________________
Jeżeli też tak bardzo "lubisz" swojego szefa - zostaw komentarz ;)