Andreas chodził cały w skowronkach. Treningi były cudowne,
koledzy zabawni, jedzenie wspaniałe, a pogoda to już w ogóle. Świat nagle stał
się jakiś inny, a po środku tego całego pierdolnika stał on – człowiek, który
pewnego śnieżnego wieczoru wygrał życie kradnąc pocałunek najpiękniejszej
istocie, jaką kiedykolwiek poznał. Szkoda tylko, że otoczenie nie odwzajemniało
jego fascynacji.
- Dokleili ci ten uśmiech do łba razem z czapką? – rzucił przy
śniadaniu Wank, nie mogąc już znieść cieszącej się mordy swojego dobrego
kolegi.
- A ty co, na swój nos a’la wędka nie złowiłeś żadnej rybki,
że masz taki humor? – odgryzł się młodszy Andreas, nie zmieniając swojego
wyrazu twarzy.
- Bardzo śmieszne, gnojku. Żebym ciebie nie złowił, lepiej
uważaj w nocy. – puścił do niego oko i posłał buziaka. Andi zrobił bardzo
zdegustowaną minę, jak zwykle przy głupich żartach Wanka, których nikt z kadry
nie mógł zrozumieć.
- Próbuj dalej, leszczu. I tak mnie nie zdenerwujesz, to mój
szczęśliwy dzień. – klepnął kolegę w plecy i jako pierwszy odszedł od stołu,
przybierając znów swój firmowy, szeroki uśmiech.
- Jak mnie wkurza czasem ten szczeniak… - mruknął Wank, ale
raczej nie znalazł posłuchu. Wszyscy byli rozemocjonowani konkursem, a jak już
każdy z nich się przekonał – starszy Andreas na pewno stał w kolejce po wzrost –
niestety rozumu dla niego zabrakło.
* * *
Popołudnie i wieczór były dość nerwowe – każdy chciał wypaść
jak najlepiej, a medali było tylko trzy. Na dodatek Polak, Kamil Stoch
pozamiatał wszystko, co się dało bezpośrednio przed olimpiadą, a to nie
napawało optymizmem innych skoczków. Mało który wierzył w to, że konkurs
przyniesie jakieś niespodzianki. Wiadomo – lepiej samemu zostać mistrzem, ale
nie było nikogo – no, może oprócz Prevca – kto nie życzyłby wygranej Stochowi –
jednej z najsympatyczniejszych osób w ich środowisku.
Dlatego Andi nie był rozczarowany swoim wynikiem. W zasadzie
był zadowolony – jego pierwsza olimpiada, pierwszy konkurs i już szóste
miejsce. Coś dodało mu skrzydeł i to na pewno nie był red bull. Jedyne, co go
zastanawiało to to, że nigdzie nie widział Christiny. Znów.
* * *
Kiedy Andi pociskał smenty-rymenty ze swoimi kolegami
Christina nie mogła podnieść się z łóżka. Obudziła się z okropnym bólem gardła
i zapchanym nosem. Cholerny gówniarz,
musiał sobie ubzdurać nacieranie śniegiem? Że to niby miało być zabawne? Skoro tak, niech sam sobie smarka na
belce startowej, a przy zjeździe niech katar rozbryzguje mu się po kasku.
Tyle sobie zaplanowała na ten dzień, ale nie – jeden mały Bawarczyk
wystarczył, by wszystko zaprzepaścić. Była zła. Bardzo. Gdyby nie to, że z nosa
leciały jej smarki buchałaby ogniem. A gdyby dostała w ręce tego rozkosznego
blondaska to jak najbardziej rozkosznie udusiłaby go bez skrupułów. Tylko
trochę nie chciało jej się wstawać w tym celu z łóżka.
Nawet nie oglądała skoków w telewizji. Bo i po co? I tak nie
wiedziała, o co chodzi ani nigdy jej to nie interesowało. W takim razie po co w
ogóle tam była? Tamtego dnia zaczęła się nad tym zastanawiać. Soczi było bardzo
głupim pomysłem. Nic dziwnego, w końcu nie ona na to wpadła.
Dzień za dniem ciągnął się dla Christiny jak mordoklejka.
Miała dość, chciała wrócić do domu, no ale przecież z tej zapadłej dziury nie
dało się wydostać inaczej niż samolotem, na który miała już kupiony bilet. Na
20 lutego. Za prawie dwa tygodnie. Do
tego czasu zwariuje.
Prawie że nie wyściubiała nosa z pokoju hotelowego do czasu
konferencji prasowej, na którą to łaskawie postanowiła się wybrać. Wyglądała
jak sparzony pomidor, z którego schodziła skóra. Spuchnięty, czerwony nos i
podkrążone oczy – pięknie. Może jak ubierze się na czarno to nikt jej nie
zauważy? Puder też powinien pomóc, ale jak to mówią – gówna pudrem nie przykryjesz.
Tak się właśnie czuła – gówno, które żuk wyturlał na salę
pełną nieznanych jej ludzi. No, jednego znała, ale akurat tego delikwenta nie
miała ochoty spotykać. Oferta z uduszeniem nadal była aktualna.
Gdy wreszcie skończyli gadać Christina mogła zrealizować
swój plan b – czekolada, herbata z miodem, dużo leków i głupawe filmy. Podobno
ten zestaw pomaga na każde schorzenia ciała i ducha. Planowała od razu się
wymsknąć, ale ktoś skutecznie jej to uniemożliwił, kładąc swoje łapska na jej
talii, przesuwając je w stronę brzucha a
w końcu przyciągając ją do siebie prawie jak biuściastą Bawarkę na
Oktoberfeście.
- Co ty robisz?
Andreas automatycznie
zabrał ręce tak, jakby ciało Chris nagle zaczęło go parzyć. Dziewczyna okręciła
się wokół własnej osi i stała z założonymi rękami obrzucając go groźnym wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło zabijać…
- Andreas… Wiesz, że to, co się wydarzyło przedwczoraj było
jednorazowym wypadkiem przy pracy, prawda? - Chłopak poczerwieniał. Ze wstydu,
trochę ze złości. Więc to tak?
Jednorazowy wypadek przy pracy… Znowu zrobiła z niego głupka. Jeden
pocałunek, jeden krok, który wyszedł od niej w jego stronę wystarczył, żeby
stracił głowę. I po co? Żeby zostać sprowadzonym do parteru, jak zwykle. Był
głupi myśląc, że to mogło zmienić cokolwiek w tym, jak go odbierała. Dalej był
tylko pryszczatym gówniarzem, może i sympatycznym, ale na tym się kończyło.
- Myślałam, że jesteś już dużym chłopcem i to rozumiesz.
Jeśli odebrałeś to inaczej to przepraszam. – dodała, bo skoczek stał jak wryty,
nie mogąc wydusić z siebie słowa. Jednak po tym zdaniu drgnął lekko, pokiwał
głową i w końcu przestał udawać głaz.
- To się więcej nie powtórzy. – wyszeptał i wyszedł tak
szybko, żeby nie zdążyć wpaść na żaden głupi pomysł. Być może to, co się stało
było totalną pierdołą, ale Andreas czuł, że nikt nigdy nie poniżył go bardziej.
Christina niezbyt przejęła się całym zajściem. No bo co niby
miała zrobić? Pozwolić, żeby w jego małej główce tworzyły się poronione wizje
tego, co nie istniało? Zresztą nawet nie o to chodziło. Żaden facet nie będzie
rościł sobie praw do publicznego obmacywania tylko dlatego, że raz mu na coś
pozwoliła. W tamtej chwili żałowała, że w ogóle do tego doszło. Jako ta starsza
i mądrzejsza powinna była zachowywać się poważnie, a zamiast tego dopuściła do
niezręcznej sytuacji.
Doskonale wiedziała, jakie spustoszenie w umyśle Andreasa
wywołały ostatnie dni i nie była z tego dumna. Ale wiedziała też, że gdyby nie
uświadomiła go na tyle brutalnie mogłoby być jeszcze gorzej.
Najgorsze było chyba to, że zaczęła się przed sobą
usprawiedliwiać. A na swoje zachowanie nie miała innej wymówki niż to, że była
chora, zmęczona i zła. Ale tego już Andreas nie wiedział.
Chłopak ruszył prosto do baru. Chciał być sam, jednocześnie
marząc o zrzuceniu z siebie tego ciężaru. Ale z kim miał pogadać? Siostrze na
pewno nie będzie się zwierzał, dzwonienie do przyjaciół też odpadało. Żywił
nadzieję, że chociaż wódka go wysłucha, a jeśli nie to na pewno pocieszy.
Usiadł przy blacie zupełnie nie zwracając uwagi na innych
ludzi.
- Cześć, co ty tu robisz? – gruchnęło mu nad uchem, aż się
wzdrygnął. Co tu robisz, co ty robisz –
wszyscy mieli dziś z nim jakiś problem. Może miał zniknąć z powierzchni ziemi i
przestać zaburzać innym feng shui?
- Siedzę, nie widać? – odburknął mimo tego, że był to nikt
inny jak Gregor Schlierenzauer.
- Widać.
Austriak zajął miejsce obok Wellingera i zamówił to samo –
szot czystej na rozruch. Obaj byli nie w humorze, obaj z powodu blondynek.
Który miał gorzej? Ciężko stwierdzić. U jednego nic się nie zaczęło, choć
mogło, u drugiego raczej chyliło się ku końcowi. Dlatego nie zamienili na ten
temat ani słowa. Skoki, olimpiada, trenerzy - tematy zastępcze, które powinny być
głównymi. Z każdym kieliszkiem coraz bardziej przestawał ich obchodzić ten cały
burdel, nawet jeśli Schuster i Pointner mieli urwać im za to głowy na
jutrzejszym treningu.
W końcu Livin’ la vida
loca, czyż nie?
________________________________________________________________________
Jeśli też chciałabyś się napić z Andreasem - zostaw komentarz - to nic nie kosztuje ;)
Rozdział trochę krótszy, niż zwykle, ale stwierdziłam, że tak się będzie łatwiej czytało.
Pewnie zastanawiacie się co to za śmieszne hasła dużą czcionką - ano właśnie.
Ostatnio wzięłam się intensywnie za czytanie innych blogów i zauważyłam, że osoby, które w jakiś sposób zachęcają do zostawiania komentarzy na stronie mają ich o wiele więcej. Dlatego chciałabym, żeby osoby, które czytają te moje wypociny zostawiały po sobie jakiś ślad - dość dużo się was tutaj pojawia, a z komentarzami nie jest już tak dobrze.
Witaj :*
OdpowiedzUsuńNadrobiłam zaległości w czytaniu, więc pasuje też pozostawić po sobie ślad ;) Nie wiem dlaczego jest tu taka cisza w komentarzach, to opowiadanie jest jednym z najlepszych, jakie czytałam! Lekki, przyjemny styl pisania, niebanalne poczucie humoru, Niemcy w rolach głównych... Sam szablon urzekł mnie już na początku, gratuluję pomysłu. Co do rozdziału, to zrobiło mi się szkoda Andiego, ale chyba rozumiem Christinę (choć, jeśli mam być szczera, ja rzuciłabym się na faceta bez pierdzielenia :P). Ciekawa jestem co wyniknie z tej popijawy z Gregorem... bo wiadomo, że nie tylko sam kac. Zdanie, które doprowadziło mnie do dzikiego śmiechu to: Dokleili ci ten uśmiech do łba razem z czapką? Ha ha, nie wiem czemu, ale śmieszą mnie te ich czapeczki, a równocześnie są takim ich znakiem rozpoznawczym.
Tak, chciałabym się napić z Andreasem! Poproszę Heinekena, a najlepiej dwa, bo miałam cholernie ciężki dzień. Pozdrawiam i życzę dużo weny :*
Ja też nie wiem, z czego to wynika - jeśli coś z tym opowiadaniem/blogiem jest nie tak to chociaż fajnie byłoby to wiedzieć, no ale co zrobić - na szczęście lub nieszczęście nie zaniecham pisania z powodu słabego odzewu świata zewnętrznego :P
UsuńDzięki za komentarz i także pozdrawiam! :)
Świetny rozdział nie ważne że nie zbyt długi: ) z Andim bym się napiła ; ) pozdrawiam i życzę ci weny :)
OdpowiedzUsuńdzięki i też pozdrawiam :)
UsuńJeśli też chciałabyś się napić z Andreasem - zostaw komentarz ... - o Matko Boska, za moje uwielbienie wobec tego opowiadania miałabym kaca tygodniowego hahahaha :D I nie żebym narzekała czy coś, ale kac ma swoje widzi mi się ... ok nie ważne! :D
OdpowiedzUsuńAj Andi, Andi ... jeden pocałunek (mimo że intensywny) to jeszcze nie związek, więc gdzie z rączkami?! :D Chociaż mi go szkoda, był taki szczęśliwy, skoczył świetnie, a tu taki kosz. Do tego sam doprowadził Christine do przeziębienia. Biedaczek. No ale nie dziwi przecież takie zachowanie blondynki, mimo wszystko. No ... przynajmniej mnie.
Btw. Wank wymiata ^^ hahahaha :D
Haha, dzięki za miłe słowa - ja też Twoje opowiadanie wielbię :D
UsuńA Wank jest najlepszy w robieniu za idiotę :D
'- Bardzo śmieszne, gnojku. Żebym ciebie nie złowił, lepiej uważaj w nocy. – puścił do niego oko i posłał buziaka.'- leżę i kwiczę! hahahahaha :D padłam, normalnie padłam :D Tekst rozdziału :D
OdpowiedzUsuńHm..Andi chyba sobie za dużo wyobraził po tym jakże namiętnym pocałunku z Christiną...Już by chciał więcej i łapki daje tam, gdzie mu nie wolno :D czułam w sumie, że tak będzie i specjalnie nie dziwi mnie zachowanie dziennikarki...Zobaczymy jak dalej się rozwiną ich relacje, bo Andi taki dość niepocieszony :P i jeszcze się Chris przeziębiła. Tyle wyszło z tego pocałunku ^^
Pozdrawiam ;*
To, że Andi niepocieszony to akurat nie Christiny zmartwienie... na razie :D
UsuńPozdrawiam też :*
Okej, a więc Karolina nareszcie nadrobiła wszystkie rozdziały tutaj, ufff. Jest piątek wieczorem, a ja padam na ryj, więc wybacz, ale nic sensownego Ci tutaj nie napiszę.
OdpowiedzUsuńPS. jak możesz, to dalej informuj mnie na wywiaderze(http://www.wywiader.pl/karolinabilska1999), a kolejne rozdziały już normalnie Ci skomentuję.
Spoko, rozumiem :) I oczywiście będę informować :)
UsuńRozdział, jak zwykle, świetny. Z niecierpliwością czekam na kolejny :D
OdpowiedzUsuńDzięki, wkrótce powinien się pojawić :)
Usuń